The Amazing Spider-Man #642
Numer: The Amazing Spider-Man #642
Tytuł: Origin of the Species, Part 1
Tytuł 2: Spidey Sundays
Wydawnictwo: Marvel Comics 2010
Data wydania: Listopad 2010
Scenariusz: Mark Waid, Stan Lee
Rysunki: Paul Azaceta, Marcos Martin
Tusz: Paul Azaceta, Marcos Martin
Kolory: Javier Rodriguez, Muntsa Vicente
Litery: VC’s Joe Caramagna
Okładka: Marko Djurdjevic
Asystent redaktora: Tom Brennan
Redaktor: Stephen Wacker
Redaktor wykonawczy: Tom Brevoort
Redaktor naczelny: Joe Quesada
Wydawca: Dan Buckley
Producent wykonawczy: Alan Fine
Cena: $2.99
Przedruk w Polsce: Brak
Streszczenie
Origin of the Species, Part 1
Upstate New York. W opuszczonej rezydencji Kravinoffów Doctor Octopus organizuje spotkanie superzłoczyńców. W zamian za dostarczenie cennej dla niego „rzeczy” oferuje dużą nagrodę w formie przystępnej dla każdego. Przestępcy przyjmują jego ofertę i wyruszają na polowanie.
Soho. Bezrobotny i spłukany Peter chce sprzedać na targach swój aparat. Betty postanawia odkupić go od niego za wyższą cenę. W drodze do domu Parker przegląda oferty pracy w gazecie, lecz niczego nie znajduje. Po wejściu do mieszkania odkrywa, że Michele sprzedaje jego ubrania, by pokryć jego składkę za czynsz. W szafie znajduje tylko kostium Spider-Mana i sweter, który zakłada na randkę z Carlie Cooper.
Coffee Bean. Spóźniony Peter wpada do kawiarni, gdzie towarzystwa Carlie dotrzymali Harry i Mary Jane, którzy opowiedzieli jej śmieszne sytuacje z jego życia. Na osobności MJ zwierza się Peterowi, że polubiła Carlie. W tym momencie pajęczy zmysł daje o sobie znać i do kawiarni z hukiem wlatuje ciężarna Lily Hollister, która błaga o pomoc. Peter wykorzystuje zamieszanie, by założyć kostium Spider-Mana.
Za Lily do Coffee Bean trafiają ścigający ją Shocker i Tombstone. Po chwili zjawia się ich zleceniodawca – Doctor Octopus. Doc Ock unieruchamia wszystkich swoimi mackami, po czym własnoręcznie odbiera poród. Okazuje się, że obiektem jego zainteresowania było dziecko – syn Normana Osborna i Lily Hollister.
Scenariusz: Mark Waid
Rysunki: Paul Azaceta
Tusz: Paul Azaceta
Kolory: Javier Rodriguez
Litery: VC’s Joe Caramagna
Spidey Sundays
Spider-Man pyta schwytanego w sieć Braina o powód ataku. Skradającego się Bulla uderza w nos. Brain wyciąga nóż, uwalnia się, bierza Bulla za zakładnika i żąda od Pająka zaprowadzenia do wehikułu czasu.
Scenariusz: Stan Lee
Rysunki: Marcos Martin
Tusz: Marcos Martin
Kolory: Muntsa Vicente
Litery: VC’s Joe Caramagna
Recenzja
Origin of the Species to już ostatnia historia przed wielkim pożegnaniem ery Brand New Day w postaci trzykrotnie pogrubionego objętościowo 647 numeru serii. Pracę nad scenariuszem powierzono Markowi Waidowi, a Paula Azacetę przydzielono na stanowisko rysownika. Niestety, na obu tych płaszczyznach komiks wypada blado, bardzo blado.
Z pozoru może się wydawać, że zgromadzenie w jednym komiksie licznej grupy pościgowej złożonej z superzłoczyńców jest pomysłem ze wszech miar ekscytującym i gwarantującym sukces. Tak jest, pod warunkiem, że potrafi się odpowiednio uzasadnić i umotywować ich obecność. Ale o tym scenarzysta już nie pomyślał. Jak logicznie wytłumaczyć udział Mister Negative’a, który nie jest skłonny słuchać cudzych poleceń i którego samego stać na to, by wyczyścić swoją kartotekę? Jak logicznie wytłumaczyć obecność Vermina, który nadaje się do współpracy chyba tylko ze szczurami? Co robi tam Morbius, który jest obecnie porządnym gościem i etycznym naukowcem, a co Molten Man, który został przecież wyleczony ze swojej „dolegliwości”? Najlepsze jest to, że wynajęcie tak dużej liczby zbirów nie miało w ogóle sensu – z tym zadaniem Doktor Octopus mógł poradzić sobie zupełnie sam, co zresztą pokazał pod koniec komiksu!
Odsłuchiwania „zdartych płyt” ciąg dalszy. Jesteśmy znowu katowani mało realnym mega pechem Petera Parkera, który jest kompletnie spłukany i pozbawiony jakichkolwiek perspektyw na znalezienie pracy. Bieda aż piszczy – jest aż tak wielka, że musi sprzedać swój najlepszej jakości aparat, czyli jakby nie patrzeć, swoje główne źródło utrzymania. A za sprawą Michele Gonzales, która nie wiadomo dlaczego znowu pokazuje swój bardzo wredny charakter (czyli beznadziejnego status quo ciąg dalszy mimo iskierki nadziei zapalonej w The Amazing Spider-Man #626), zostaje w przysłowiowym jednym swetrze i wcale nie należy rozumieć tego jako przenośni. Czyli dalej kisimy się w tym niestrawnym sosie, jakim jest BND.
Dzięki temu komiksowi mamy wątpliwą przyjemność zobaczenia takich scen jak odebranie porodu rękami (mackami?) Doktora Octopusa. Z jednej strony są więc infantylizm i głupota, a z drugiej bardzo wyraźny brak wyczucia i smaku u autorów, bo przecież naturalistyczne przecięcie pępowiny to nie jest szczyt marzeń potencjalnych młodszych odbiorców, szukających dobrej rozrywki w komiksach. Prawda?
Do oceny pozostaje jeszcze szata graficzna. Będzie krótko. Rysunki Paula Azacety są szkaradne i obrzydliwe. Dawno nie widziałem tak kiepskich rysunków, tak karykaturalnych twarzy oraz takiego braku proporcji i detali. Za oglądanie tego czegoś to powinni chyba dopłacać! 1,5 pajączka.
Ocena:
Autor: Dawidos