Spider-Man 2099 #9
Numer: Spider-Man 2099 #9
Tytuł: Home Again, Home Again
Wydawnictwo: Marvel Comics 1993
Data wydania: Lipiec 1993
Scenariusz: Peter David
Rysunki: Kelley Jones
Tusz: Mark McKenna
Kolory: Steve Buccellato
Litery: Rick Parker
Okładka: Kelley Jones
Redaktor: Tom Defalco
Cena: $1.25
Przedruk PL: Brak
Streszczenie
Ośrodek dla umysłowo chorych, gdzieś na przedmieściach Nowego Jorku. Jeden z lekarzy usiłuje wypytać starszą kobietę, Conchatę, o jej synów. Kobieta wpada w histerię.
Górna część miasta. Spider-Man rozentuzjazmowany powraca do upragnionego domu z podmiejskich slumsów. Rozkojarzony prawie wpada pod samochód na poduszkach magnetycznych. Chwilę później zatrzymuje go strażnik Public Eye na skuterze powietrznym. Obowiązkowy stróż prawa chwilowo dekoncentruje się, nawiązując kontakt z bazą, co Miguel wykorzystuje, by obezwładnić żywą przeszkodę na drodze powrotnej do mieszkania.
Mieszkanie Kasey Nash w slumsach. Kasey okazuje swoje zdenerwowanie Gabe’owi, przypominając mu o nagłej ucieczce z pola bitwy między gangami (Spider-Man 2099 #8). Przyrównuje jego zachowanie do egoistycznego i samolubnego brata. Gabe usiłuje stanąć w obronie Miguela, lecz temat rozmowy ulega zmianie, gdy Kasey i jej przyjaciel Raff zaczynają podziwiać heroiczną i bezinteresowną postawę Spider-Mana.
Miguel przebrany w mundur oddziałów powietrznych Public Eye zmierza na skradzionym skuterze w kierunku swojego domu. Nagle zostaje otoczony przez szwadron służb powietrznych będących w pościgu za Spider-Manem. Początkowo spłoszony orientuje się po chwili, że bynajmniej nie chodzi o oryginalnego Spider-Mana. Zainteresowany postanawia zobaczyć na własne oczy swojego sobowtóra.
Sierżant Estevez i jego patronka Angela zbliżają się ekskluzywnym samochodem do miasta „Indy” – jednej z niezależnych placówek badawczych, próbujących odtworzyć część technologii, która została utracona w wyniku historycznej katastrofy (Vulture wspominał, że pochodzi z takiego miasta w Spider-Man 2099 #7). Kobieta zdradza zainteresowanemu ex-służbiście, że jego rolą miałoby być zapewnienie potrzebnej ochrony przed chciwą konkurencją w związku z nagłym postępem w badaniach technologicznych.
Po przybyciu na miejsce Miguel i pozostali strażnicy dostrzegają przebranego w kostium mężczyznę. Niezdarny pseudo super-bohater podczas ucieczki niefortunnie wypada przez balustradę z dużej wysokości. Miguel rusza mu z pomocą, podczas gdy reszta funkcjonariuszy natrafia na zorganizowaną grupę zwolenników Spider-Mana. Kolejne zatrzymania pokazują, że najemnicy Public Eye mają do czynienia raczej z bandą fanatycznych amatorów – anarchistów zafascynowanych swoim idolem, rzekomym posłańcem Thora. Miguel ratuje z opresji młodego przebierańca i próbuje wybić mu z głowy nieodpowiedzialne zachowanie. W przypływie emocji niechcący ujawnia swoją tożsamość. Widząc, że nic nie wskóra, Spider-Man zostawia rozanielonego chłopaka, który osobiście doświadczył obecności swojego mistrza. Zmęczony po walce z Vulturem i perypetiach w drodze do domu dociera ostatecznie do swojego apartamentu, gdzie bierze relaksującą kąpiel. Tymczasem Gabe po powrocie do swojego mieszkania i odsłuchaniu wiadomości na automatycznej sekretarce natychmiast udaje się z wizytą do brata.
W łazience Miguela pojawia się Dana. Ten uspokaja ją, tłumacząc, że udało mu się pozbyć uzależnienia od silnego narkotyku i obydwoje oddają się narzeczeńskim pieszczotom. Sielankę przerywa nagła wizyta Gabe’a, który informuje zakochanych o złym stanie matki. Conchata (wspomniana na początku) prosi o szybkie przybycie.
Recenzja
Nie do końca wierzę w to, że autorami dziewiątego numeru serii Spider-Man 2099 są ci sami znakomici i utalentowani ludzie. Tak właściwie to faktycznie zaszły pewne zmiany w obsadzie przygotowującej wydanie kolejnego odcinka – mamy, więc przede wszystkim do czynienia z gościnnie występującymi: rysownikiem i człowiekiem odpowiedzialnym za tusz (brzmi lepiej niż tuszownikiem). Wydawało mi się, że nie wypowiem nigdy kilku spośród poniżej przytoczonych zdań, ale trudno – stało się i oby się to więcej nie powtórzyło.
Po pierwsze doznałem dziwnego wrażenia (po raz pierwszy w całym moim życiu), jakoby przeczytanie tego numeru było stratą czasu… Proszę tylko bez żadnego linczu ze strony fanów Spider-Mana. Naprawdę, kochając miłością cierpliwą i bezinteresowną, przygody naszego ulubionego super-bohatera nie byłbym w stanie pochopnie wykrztusić z siebie tak ostrej krytyki, ale to, co zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Zrozumiem, jeżeli ktoś wyrywkowo przeczyta wyłącznie ten odcinek i powie: „Stary, przesadzasz! Nie może być aż tak źle!”. Przyznam mu wówczas rację, przy zastrzeżeniu, że jest wręcz tragicznie na tle wcześniejszych rozdziałów z życia Miguela O’Hary.
Po drugie – do konkretów. Tęsknię za kreską poprzedniego rysownika! (to kolejne z nieprawdopodobnie niespotykanych stwierdzeń) Pan Kelley Jones, który przejął jego obowiązki, według mnie jest totalnym beztalenciem. Kuszące kobiece sylwetki o miłej aparycji stały się dzięki niemu okazami pasztetów z przerośniętym biustem. Miguel wygląda jak obdartus i alkoholik, a jego brat jak niedołęga. Grafiki na poszczególnych panelach momentami przypominały raczej bazgroły pozbawionego talentu amatora niż dzieło zatrudnionego przez samego Stana Lee artysty. Zaczynam dostrzegać ukryte piękno w twórczości poprzedniego rysownika! Moja ocena jest stanowcza, jednak byłem naprawdę poważnie zdegustowany wrażeniami wzrokowymi. Gdybym mógł „odsłuchać” treść tego komiksu to byłoby dużo… No właśnie, jakbym wówczas się poczuł skoro fabuła mozolnie i ociężale obejmuje zaledwie powrót Spider-Mana ze slumsów do swojego apartamentu. Brakuje tutaj jakiejkolwiek pomysłowości a sposób na zapełnienie poszczególnych stron jest przykry – niepotrzebne przedłużanie nieistotnych scen i wypełnienie przestrzeni dużymi panelami pozbawionymi w rzeczywistości ciekawej treści. Gdybym, zatem „odsłuchał” numeru dziewiątego pewnie powiedziałbym: „Już?! Chyba sobie żartujecie!”. Korzystając ze wzroku, wygląda to wszystko jeszcze bardziej żałośnie – zupełnie tak jak gdyby komuś całkowicie zabrakło koncepcji na kontynuowanie serii, jakby w scenariuszu powstała nagła i niespodziewana luka. Pełna improwizacja w najgorszym wydaniu!
Podsumowując, wychodzi zero na sześć. Ze względu jednak, na moją sympatię do Spider-Mana dorzucę mimo wszystko pół pajączka. Poza tym dołożę jeszcze jednego całego, bo przyznaję, że komiks był nawet zabawny – przyznam się, że czytając scenę, w której Miguel gani młodego fanatyka w kostiumie Spider-Mana omal nie spadłem ze śmiechu z krzesła (pierwsze dwa panele na stronie dwudziestej). Stąd 1,5 pajączka – aż żenująco.
Ocena:
Autor: Doogy