Spider-Man 2099 #7
Numer: Spider-Man 2099 #7
Tytuł: Wing And A Prayer
Wydawnictwo: Marvel Comics 1993
Data wydania: Maj 1993
Scenariusz: Peter David
Rysunki: Rick Leonardi
Tusz: Al Williamson
Kolory: Steve Buccellato
Litery: Rick Parker
Okładka: Rick Leonardi
Redaktor: Tom Defalco
Cena: $1.25
Przedruk PL: Brak
Streszczenie
Powoli dochodząc do siebie Spider-Man odzyskuje trzeźwość umysłu. Wysoko ponad budynkami podmiejskich slumsów w szponach Vulture’a zdaje sobie sprawę, że został uprowadzony wbrew własnej woli. Z odsieczą jednak przybywa nikt inny jak sama Kasey Nash, która uporczywie usiłuje zestrzelić uskrzydlonego dziwaka z działka zamontowanego na skuterze powietrznym. Wyprowadzony z równowagi Vulture stara się rozpruć brawurową kobietę swoimi pazurami, lecz w ostatniej chwili Miguel powstrzymuje cios. Mimo tego statecznik w pojeździe Kasey zostaje uszkodzony i jego pasażerka zmuszona jest do awaryjnego i twardego lądowania. Na szczęście podczas kraksy zraniona zostaje bardziej jej duma niż ona sama. Rozwścieczony Vulture jednym uderzeniem pozbawia ponownie przytomności swoją niezdyscyplinowaną zdobycz – Spider-Mana.
Do mieszkania Miguela przychodzi zmartwiona i zaniepokojona Dana. Wewnątrz zastaje jedynie Lylę, która informuje ją, że narzeczony poszedł do siedziby Alchemaxu. Gabe w swoim kabriolecie kontynuuje poszukiwania brata ulicami slumsów. Niespodziewanie zostaje zatrzymany przez szajkę uzbrojonych zbirów. Instynktownie rusza z piskiem opon z jednym z oprychów na masce samochodu. Wchodząc ostro w zakręt pozbywa się pasażera na gapę, przypadkowo zdobywa jego pistolet i wystraszony odjeżdża jak najdalej.
Spider-Man budzi się w ciasnym i ciemnym pomieszczeniu, gdzie jedynym źródłem światła jest szczelina pod drzwiami. Ku swojemu zdziwieniu czuje się wyjątkowo sprawny i zrehabilitowany po upadku z wysokości (Spider-Man 2099 #5–#6). Do drzwi zbliża się uzbrojony, czarnoskóry strażnik z pożywieniem. Miguel gwałtownie wyważa je, pozostawiając przywalonego bandytę w korytarzu. Gdy wydostaje się do otwartego holu zostaje zaproszony do środka przez Vulture’a i jego gang o nazwie Freakers. Przywódca opowiada Spider-Manowi historię powstania slumsów, podziału biednych i pozbawionych środków do życia wyrzutków społeczeństwa na lokalne gangi i o swoich planach względem gościa. Zamierza wykorzystać Miguela do zniszczenia Alchemaxu i odzyskania kontroli nad niebem, po którym stadnie przemieszczają się powietrzne jednostki Public Eye. Spider-Man próbuje się dyskretnie wycofać, jednak jego plany zostają błyskawicznie udaremnione. Nagle zdaje sobie sprawę z faktu, że gospodarz bezprecedensowo spożywa z półmiska ciała martwych funkcjonariuszy służb porządkowych. Przerażony i obrzydzony do cna okrutnością i szyderczym śmiechem obłąkańca atakuje go instynktownie. Chwilę później zmuszony jest ostatecznie do szybkiej ewakuacji przez pobliskie okno przed salwą z broni palnej.
Pozbawiony pracy sierżant Estevez wraca do swojego mieszkania. Okazuje się, że podczas jego nieobecności przeprowadzona została karna eksmisja. Wzburzony mężczyzna wyładowuje całą swoją złość na nieobecnym Spider-Manie, obarczając go winą za swoje nieszczęście.
Korzystając z wirtualnej projekcji Stone beztrosko żegluje swoim jachtem wewnątrz biura Alchemaxu. Jednocześnie rozmawia z Hikaru-San, szefem konkurencyjnej Stark-Fujikawa, o porażce Specialisty. Azjata podejrzewa, że pod pretekstem aresztowania Kasey Nash Alchemax wykorzystał najemnika i jednocześnie Spider-Mana do własnych celów. Po wideo-konferencji do biura przychodzi z wizytą rozgoryczona Dana. Tyler, po mistrzowsku zgrywając niewinnego, wykręca się od zarzutów, mydląc oczy narzeczonej Miguela.
Spider-Man ląduje w cuchnącej spiżarce Vulture’a. Ucieka pobliskim szybem wiekowej windy, licząc na przewagę w wąskiej przestrzeni. Odcinając liny mocujące zrzuca windę prosto na głowę Vulture’a. Przeciwnik wykazuje się mimo wszystko refleksem i chwilę później obydwoje wylatują przez świetlik w dachu wysoko ponad budynki slumsów.
Gabe odnajduje mieszkanie Kasey gdzieś w gąszczu miejskich blokowisk. Z duszą na ramieniu oczekuje niecierpliwie, gdy nagle ktoś zachodzi go od tyłu. W odruchu paniki strzela na oślep. Gdy odwraca się struchlały dostrzega leżącą na ulicy, zakrwawioną Kasey.
Recenzja
Zapowiadałem w ostatniej recenzji, że akcja nabierze tempa i tak też się stało. Nowy, oryginalny, obleśny i obskurny Vulture jakkolwiek wywołuje u mnie konwulsje i odruch wymiotny jest genialny w swoim szaleństwie. Jest motorem nieustannej, trzymającej w napięciu akcji, która ze względu na nieprzewidywalność i nieobliczalność wykolejeńca może zaskoczyć nawet komiksowego weterana. Co prawda nigdy nie zaakceptowałbym tak łatwo, podobnego czarnego charakteru w serii Amazing Spider-Man, ale w tym wypadku dobór niezrównoważonej sylwetki osobowej uskrzydlonego szaleńca wpasował się idealnie w pokręcony i brutalny świat roku 2099.
Zaczynam pielęgnować w sobie uzasadnione obiekcje co do tego, czy komiks nadaje się dla młodszych odbiorców. Eskalacja przemocy i wyjątkowo naturalistyczne, jak na wydawnictwo Marvel, sceny są czymś, z czym nawet dojrzały czytelnik musi się oswoić, mając w pamięci o wiele „grzeczniejsze” podejście do tematu w seriach pokrewnych. No cóż, mój syn będzie musiał dorosnąć zanim przeczyta chociażby wstępną trylogię tej serii.
Wyjątkowo przypadł mi do gustu sposób budowania wątków drugoplanowych: subtelna gra, jaką wciąż prowadzi wyrachowany Tyler Stone, eksmisja sierżanta Esteveza, tułaczka Gabe’a po slumsach w poszukiwaniu brata, która kończy się… No właśnie zamarłem zupełnie, gdy na ostatnim panelu zobaczyłem postrzeloną Kasey Nash. Obok Lyli (rozbrajającej automatycznej sekretarki) Kasey jest jedną z najciekawszych kobiecych kreacji, jakie dane mi było do tej pory spotkać w komiksach powiązanych ze Spider-Manem – ma silniejszy i barwniejszy rys osobowościowy niż sama Mary Jane (jeżeli uraziłem kogoś tak daleko posuniętym porównaniem to przepraszam, ale jestem zafascynowany i ślepo zakochany w bohaterskiej anarchistce). Stąd ostrzegam przed jej uśmierceniem całą ekipę pracującą przy kolejnym numerze (tak jakby w tej chwili ktoś był w stanie zareagować na moje postulaty).
Niestety mając na uwadze nagminną niestaranność rysownika znowu muszę obniżyć ocenę o połówkę pajączka, a szkoda, bo numer byłby kandydatem do najwyższej możliwej oceny. Zatem 5,5 pajączków i biada Ci Ricku Leonardi (rysownik) za Twoje niechlujstwo.
Ocena:
Autor: Doogy