Spider-Man 2099 #43
Numer: Spider-Man 2099 #43
Tytuł: Water
Wydawnictwo: Marvel Comics 1996
Data wydania: Maj 1996
Scenariusz: Peter David
Rysunki: Andrew Wildman, Ron Lim
Tusz: Stephen Baskerville, Harry Candelario
Kolory: Megan McDowell
Litery: Ken Lopez
Okładka: Harry Candelario
Redaktor: Bob Harras
Cena: $1.95
Przedruk PL: Brak
Streszczenie
Jedna z podwodnych baz Alchemaxu zostaje doszczętnie zniszczona. Wśród unoszących się na wodzie fragmentów stalowych konstrukcji i ciał martwych ludzi dryfuje jeden ocalały. Gdy zwabione zapachem krwi rekiny otaczają bezbronnego rozbitka z pomocną dłonią przychodzi Spider-Man w odrzutowcu ratunkowym. Akcja kończy się prawie tragicznie, kiedy jedna z morskich bestii wciąga super-bohatera pod powierzchnię wody. Na szczęście Miguel wymyka się z pola rażenia śmiercionośnych szczęk raniąc napastnika, a tym samym kierując uwagę pozostałych rekinów w stronę świeżo otwartej rany. Wydostając się na powierzchnię wody, O’Hara wraz z ocalałym pracownikiem korporacji ewakuują się powietrznym środkiem transportu. Zanim zamykają się za nimi drzwi w kokpicie, Spider-Man dostrzega wśród spienionych fal tajemniczą człekokształtną sylwetkę odprowadzającą wzrokiem intruzów.
Nowo zatrudnioną Conchatę odwiedza młodszy syn. Gabriel czyni matce wyrzuty z powodu jej paradoksalnej decyzji. W międzyczasie, poprzez połączenie wideofoniczne, z biurem szefa korporacji łączy się Boru, by uzgodnić termin pertraktacji z głową Alchemaxu.
Na pokładzie odrzutowca Spider-Man wypytuje rozbitka o przebieg misji rozpoznawczej, mającej na celu ustalenie przyczyny utraty kontaktu z placówką „Nowa Atlantyda”. Projekt obejmował eksplorację głębin oceanicznych ukierunkowaną na wydobycie cennych złóż, do czego wykorzystano genetycznie zmodyfikowanych niewolników. Na czele rewolucji uciemiężonych mutantów stanął Roman, naśladowca legendarnego Namora (Namor the Sub-Mariner – przyp. recenzenta). Rebelia przejęła całkowicie kontrolę nad podwodną metropolią. Ocalały zasięga opinii super-bohatera dotyczącej dalszych losów głębinowego królestwa zwłaszcza w odniesieniu do możliwej reakcji ludzi. Miguel, uczestnicząc wcześniej w nadzwyczajnej konferencji pomiędzy korporacjami, przedstawia podbramkową sytuację, w jakiej znalazł się Alchemax, będąc pod silną presją wspólników obawiających się utraty zaplanowanych zysków oraz ekspansji oceanicznej rewolucji. O’Hara sądzi, że przymusowe wysiedlenie uzurpatorów i odzyskanie kontroli nad placówką jest wyłącznie kwestią czasu. Na te słowa, nieznajomy ujawnia swoje prawdziwe oblicze przedstawiając się jako jeden z poddanych Romana. Powracając w wodne odmęty obiecuje przekazać niedyplomatyczne stanowisko ludzi swojemu przywódcy. Spider-Man wyczuwa instynktownie nadchodzące tarapaty, gdy tymczasem na terenie „Nowej Atlantydy” zapada decyzja o zbrojnej napaści na przybrzeżne miasto Nowy York.
Po powrocie do swojego biura Miguel, wbrew opiniom sztabu kryzysowego, podejmuje decyzję o rozpoczęciu rozmów pokojowych z mieszkańcami głębinowego miasta. Jednocześnie umawia się z Boru – przedstawicielem interesu mieszkańców podmiejskich dzielnic. Gdy dochodzi do spotkania twarzą w twarz na terenie slumsów, nagle ni stąd, ni zowąd potężna fala potopu przetacza się ulicami miasta siejąc wokół zniszczenie i spustoszenie.
Gabriel przychodzi do kościoła Jennifer D’Angelo, żeby zwierzyć się jej ze swoich apokaliptycznych wizji. W chwilę później fala powodziowa pochłania całe slumsy zalewając również wnętrze świątyni.
Korzystając z zamieszania O’Hara oddala się i znajduje sobie dogodny punkt obserwacyjny, z którego ocenia sytuację. Z przerażeniem zauważa monstrualnych rozmiarów istotę z głębin kontrolowaną przez władcę Nowej Atlantydy, Romana. Staje do walki z przywódcą ofensywy oceanicznej cywilizacji. Zajęci walką nie dostrzegają zbliżającej się miażdżącej stopy potwora.
Recenzja
Czasami większą sztuką niż stworzenie znakomitego komiksu jest zepsucie czegoś, co w mniemaniu czytelnika skazano na sukces. Punisher 2099 #13 pochodzący z crossovera „Fall of the Hammer” stanowi wzorcowy przykład tej karygodnej działalności. Praktycznie rzecz biorąc zarżnął opowieść o Aesirach. Bieżący numer dokonał podobnej zbrodni, chociaż znalazł się w zgoła odmiennych warunkach startowych – począwszy od numeru #40 mamy do czynienia z gwałtownie postępującą tendencją spadkową. Pułap 2 pajączków osiągnięty w poprzednim odcinku jest według mnie lokalnym skandalem. Z niecierpliwością oczekiwałem stanowczego odbicia się od dna slumsów i poszybowania w kierunku niebosiężnego biurowca Alchemaxu.
Moje wrażenia z lektury kolejnej części serii można uszeregować w rzeczowy raport:
Okładka. Numery #38 oraz #40-#42 mają pewną cechę wspólną, mianowicie wszystkie ich czołówki wyszły spod ręki Wildmana i Baskerville’a. Tym razem zabrakło ich podpisu na tytułowej stronie, co przełożyło się bezpośrednio na zubożenie jej wartości. Uprzedzę pewne fakty zdradzając, iż nie ma ona nic wspólnego z treścią komiksu. Jakkolwiek Spider-Man brawurowo manewruje pomiędzy laserowymi pociskami (narażając swoje ojcostwo na szwank, co wynika z analizy trajektorii wiązek laserowych) okładka nie poprawia mi nastroju.
Strony 1-13. Rozwinięcie wątku Nowej Atlantydy, pojawiającego się już wcześniej przy okazji historii Deep Cover (Spider-Man 2099 Annual #1) oraz Spider-Man 2099 #10 było fantastycznym posunięciem ze strony scenarzysty. Gdzieś w mojej pamięci zarysował się pamiętny obraz inwazji Namora na Nowy York. Roman, choć jego polsko brzmiące imię brzmi nieco mniej dostojnie i nie budzi z pewnością nagłego strachu w sercach wrogów, wraz ze swoim podwodnym imperium, miał tchnąć powiew świeżości i zrehabilitować podupadającą serię Spider-Man 2099.
Strony 14-18. Zwyczajne tkanie fabuły, bez fajerwerków. Nieco zrzedła mi mina na wieść o spotkaniu Miguela z Boru, gdyż nie przypadł mi do gustu ów wątek, natomiast fala zalewająca podmiejskie osiedla zapowiadała przełom. To miał być przewrót i rewolucja, dzięki którym czytelnicy z nowym zapałem przysiądą do ostatnich trzech numerów…
Strony 19-22. … idąc boso za Miguelem po ścianie budynku czułem się jak małe dziecko wczołgujące się pod choinkę w poszukiwaniu prezentów, z niezachwianym przekonaniem, że odnajdę upragnione źródło zachwytu. Skupiając swój wzrok na tym samym punkcie, co O’Hara zrobiłem nagle podobną minę jak on, wykrzykując „Holy Shock!!!” Widząc ten jeden szczególny panel z przerośniętym, chropowatym i uzbrojonym w kły kaszalotem, którego matka natura na złość recenzentowi wyposażyła w cztery umięśnione kończyny, straciłem szacunek do autorów komiksu. Co gorsza ta kreatura siłą rzeczy pojawi się również w kolejnym odcinku.
Chociaż powinienem mieć wzgląd na dobry początek, czuję się jednak urażony i dotknięty finałem numeru. Otrzymałem surowy policzek w zamian za moje złudne nadzieje o poprawie sytuacji. 1 pajączek. Byłoby może i więcej, ale kaszalot je rozdeptał buszując po slumsach.
Ocena:
Autor: Doogy