Spider-Man 2099 #21
Numer: Spider-Man 2099 #21
Tytuł: Parlor Games
Wydawnictwo: Marvel Comics 1994
Data wydania: Lipiec 1994
Scenariusz: Ian Edginton
Rysunki: Jim Fern
Tusz: John Nyberg
Kolory: Mike Thomas
Litery: Rod Ollerenshaw
Okładka: Ron Lim
Redaktor: Rick Leonardi
Cena: $1.25
Przedruk PL: Brak
Streszczenie
Wyraźnie poturbowany Miguel zatacza się wzdłuż jednej z alejek dzielnicy slumsów. Z trudem przedostaje się przez ogrodzenie do wnętrza opuszczonego budynku położonego nad zatoką. W ślad za nim podążają trzy kobiety ubrane w stylu punk-metalowym (Black Card Brats). Spider-Man zmuszony jest do strategicznego odwrotu, by odetchnąć na moment i odsunąć w czasie nieuchronną konfrontację. Retrospekcja – godzina wcześniej, centrum slumsów. Spider-Man przypadkowo podsłuchuje komunikat w radiu jednego ze służbistów Public Eye, dotyczący zgłoszenia popełnienia przestępstwa. Widząc, że funkcjonariusz ignoruje informację z powodu wygaśnięcia w rzeczonej części slumsów kontraktu o dostarczaniu usług w zakresie ochrony, postanawia na własną rękę sprawdzić sytuację.
Opuszczoną alejką ucieka przerażony człowiek w podeszłym wieku. Dla jego prześladowców jest łatwym łupem – sposobem na dostarczenie odrobiny wynaturzonej i zboczonej rozrywki. Trzy agresywne, pozbawione skrupułów i perwersyjnie ubrane kobiety zabijają czas, polując w slumsach na ubogich, opuszczonych ludzi z marginesu społeczeństwa, których nie stać na wykupienie osobistej ochrony i innych usług korporacji. Spider-Man jest świadkiem jak jedna z nich o imieniu Dita z zimną krwią morduje biedaka, przeszywając go na wylot śmiertelnie ostrym szpikulcem. Wstrząśnięty brutalnym aktem przemocy bez wahania postanawia wymierzyć sprawiedliwość. Przeciwnik okazuje się jednak trudniejszym wyzwaniem, niż Miguel mógłby sobie wyobrażać. „Niewiasty” uzbrojone w najnowsze zdobycze technologii, dostępne jedynie na czarnym rynku, przekonane o swojej bezkarności, którą kupują za nieograniczone wręcz fundusze, bez trudu radzą sobie z zamaskowanym superbohaterem. Zdając sobie sprawę z przewagi rywala na otwartej przestrzeni, posiniaczony Spider-Man wycofuje się, poszukując miejsca, gdzie mógłby zregenerować siły. Koniec retrospekcji.
Podniecone łatwym zwycięstwem, Dita i jej żądne krwi przyjaciółki (Marly i Jena) rozdzielają się w poszukiwaniu swojej rannej ofiary. Tymczasem Miguel, po krótkiej chwili wytchnienia, decyduje się wykorzystać przewagę w ciemnych, ciasnych pomieszczeniach pustego magazynu. Stopniowo i ostrożnie obezwładnia kolejno obydwie towarzyszki Dity. Na koniec staje do pojedynku z przywódczynią kobiecej szajki. W obliczu potężnej siły ognia Spider-Man, próbując zyskać na czasie, wdaje się w dyskusję ideologiczną na temat humanitarności. Uśpiona czujność przeciwniczki doprowadza ją do zguby, gdy zbyt pewna siebie, przypadkowo traci równowagę na zbutwiałej podłodze i wypada przez ogromną wyrwę w ścianie. Miguel próbuje ją uratować wiązką sieci, jednak jest już za późno. Dita z dużym impetem uderza w lustro wody i bezpowrotnie znika pod jego powierzchnią. Po dramatycznym rozstrzygnięciu sytuacji pozostałe dwie kobiety targują się z Miguelem o oddanie ich czarnorynkowych kart płatniczych. Ten, bez mrugnięcia okiem, niszczy obie karty i odchodzi.
Recenzja
Zacznę od tego, że jest to pionierski numer łamiący zasadę ciągłości chronologicznej w serii Spider-Man 2099. Oznacza to ni mniej, ni więcej niż tyle, że nie ma on nic wspólnego z poprzednim, ani żadnego związku z następnym. Ten niecodzienny zabieg miał, być może, na celu zaostrzenie apetytu czytelników serii, lecz równie dobrze mógł być związany z sezonem urlopowym w redakcji, przy okazji którego zaproszono do prac nad bieżącym numerem opcjonalnie: albo ekipę żółtodziobów-amatorów, albo grupę zdeklarowanych antytalentów. Jestem jak zawsze dość surowy w swych osądach, zwłaszcza, iż fabuła krótkiego opowiadania o przygodzie Spider-Mana w slumsach była, moim zdaniem, interesująca (pierwsze przyszło mi do głowy słowo „wciągająca”, lecz z racji niezależności przyczynowo-skutkowej byłoby ono nieco przesadzone) i dopracowana. Pozostali panowie (poza scenarzystą Ianem Edginton oraz zatrudnionymi na stałe przy projekcie Joey’em Cavalieri oraz Tomem DeFalco) nie popisali się za bardzo. Na trzy dotychczasowe, gościnne występy grafików, z dwóch byłem poważnie niezadowolony i ten numer niestety pogarsza tą smutną statystykę. Według mnie, szata graficzna jest pozbawiona stylu i zwyczajnie nijaka. Nie wywołała we mnie co prawda poczucia obrzydzenia, ale z pewnością przyczyniła się do mojego apatycznego nastroju.
Osobiście jestem na przyszłość przeciwny podobnym lukom chronologicznym. Są one podobne do bloku reklamowego w weekendowe wieczory – nieważne jak dobry, jeżeli przerywa wciągający film wywołuje mimowolnie uczucie podirytowania. Nie widzę uzasadnionych argumentów, dla których w tak ważnym momencie, jak „cliffhanger” pod koniec Spider-Man 2099 #20 pozwalać na takie odstępstwo. Myślę, że właściwym miejscem na tego typu eksperymenty są wydania specjalne: „annuale”, „super-speciale”, itp.
Abstrahując od moich krytycznych uwag, numer w dosyć istotny sposób poszerza horyzonty czytelnika z perspektywy brutalnej rzeczywistości rządzącej dzielnicą biedoty: służby bezpieczeństwa sprzedające swoje usługi, w miejsce bezinteresownej pomocy w imię potrzeby wypełnienia obowiązku stróża prawa; zamożni wykolejeńcy traktujący slumsy jak wysypisko śmieci, na którym można znaleźć różne nieludzkie formy rozrywki, dzięki „zabawkom” rodem z czarnego rynku. Dopełnia to w znacznym stopniu ponury obraz korporacji trzymającej w garści społeczeństwo Nowego Yorku. Miasto stało się wobec tego idealnym miejscem do narodzin superbohatera rangi Spider-Mana. Podsumowując 3,5 pajączka – nic, czego należy się wstydzić, ale na pewno nie powód do dumy.
Ocena:
Autor: Doogy