Podróże Spider-Mana
Liczba filmów z udziałem Spider-Mana rośnie nam w zawrotnym tempie – dopiero co oglądaliśmy Avengers: Endgame, w którym Spidey powrócił do świata żywych, a już możemy cieszyć się jego kolejnymi solowymi przygodami na wielkim ekranie. 8 miesięcy po finałowej walce z Thanosem i po tym jak nagle połowa populacji wszechświata wróciła na swoje miejsce, Peter Parker wraz ze swoimi przyjaciółmi i nauczycielami udaje się na wakacyjną wycieczkę. Kostium Spider-Mana to ostatnia rzecz, jaką chciałby zabierać ze sobą, ale jak się szybko przekonuje, okazuje się on niezbędny także w Europie, gdzie pojawia się tajemniczy Mysterio i zagrażające Ziemi żywiołaki.
Pierwszą część Spider-Mana w MCU można było scharakteryzować jako komedię o nastolatkach i ich szkolnych perypetiach, z superbohaterskimi sekwencjami w ramach przerywników. Ciężko w to uwierzyć, ale odniosłem wrażenie, że w sequelu jeszcze mocniej postawili na humor – jak zazwyczaj mamy jedną, dwie postacie od rozładowywania atmosfery (tzw. comic relief), tak tutaj każdy rzuca żartami na lewo i prawo, bądź w inny sposób jest zamieszany w gagi. Czy to koledzy, koleżanki Petera, jego nauczyciele, ciocia May, a nawet Nick Fury, czy Quentin Beck aka Mysterio. Powagę zachowuje jedynie Cobie Smulders w roli Marii Hill, ale chyba tylko przez scenariusz, który jej rolę sprowadził do niemego słupa soli. Lwia część humoru została dobrze sprzedana na ekranie i człowiek chce się śmiać, jednak przez taki, a nie inny klimat
Producent Kevin Feige i jego Marvel Studios na każdym kroku próbują odróżnić „swojego” Spider-Mana od pozostałych jego filmów. Tak jak w przypadku części poprzedniej, tak i teraz nie mają zamiaru skręcać z obranej drogi. Dlatego wciąż jednym z głównych motywów jest technologia – zarówno bohater, jak i jego przeciwnicy w dużej mierze na niej polegają. Momentami jest to dobry wybór, bo prowadzi do ciekawych sytuacji, jak na przykład, gdy Peter przez przypadek sprowadza na przyjaciół niebezpieczeństwa, czy też scenę, kiedy sam sobie tworzy kostium. Z drugiej strony jest to mocne odejście od komiksów, gdzie Peter przez większość czasu radził sobie sam, polegał na swoich mocach i intelekcie. Nie można też nie wspomnieć o drugiej poważnej zmianie – wątek odpowiedzialności został wrzucony głęboko do szafy, główny bohater jest tutaj tak nieodpowiedzialny, jak to tylko możliwe (chyba nic się nie nauczył od czasu poprzedniej części), a w zamian mierzy się z motywem godnego zastąpienia Tony’ego Starka. Marvel chce wykreować następcę Iron Mana do nowej fazy swojego filmowego uniwersum, ale ja bym jednak wolał, żeby nasz Pajączek nie szedł drogą Tony’ego. Nie chcemy Iron Mana 2.0, tylko Spider-Mana.
MJ, czyli Michelle Jones. Albo Mary Jane. W sumie to nie wiem, już się gubię. Twórcy dwóch najnowszych filmów o Pajączku niechętnie korzystają z materiałów źródłowych, jeśli chodzi o kreowanie w nich klasycznych postaci z kart komiksów. Obrywa się zwłaszcza MJ, która w żaden sposób nie przypomina swojego komiksowego pierwowzoru. Więcej, nawet nikt o tym nie myśli, aby do niego nawiązywała. Stąd ta cała szopka z nazwaniem jej Michelle Jones. I generalnie nie miałbym z nią większego problemu, bo na tle innych filmowych obiektów zamiłowania superbohatera wypada ona ciekawie. Problem w tym, że po kilku krótkich scenach z jej udziałem w Homecoming Peter nagle jest w niej zakochany. Przez kolejną godzinę myśli o tym, jak doprowadzić do ich wspólnego romantycznego spotkania. I nagle do niego dochodzi, jest miłość i w ogóle wszystko pięknie i cacy. To już wątek z Liz był lepiej rozbudowany, tutaj Peter wywalczył sobie dziewczynę tym, że przez pół filmu myślał o tym, jak z nią być, po czym przez przypadek faktycznie kończą razem. Na plus „szczęście” Parkera – w obyczajowych perypetiach Petera raz po raz coś mu się nie udaje albo zwyczajnie ma pecha, wystarczy wspomnieć scenę, kiedy w końcu ma spędzić trochę czasu z MJ, ale zostaje wezwany do akcji i musi ją zostawić.
Było narzekanie, więc w końca pora pochwalić twórców Far From Home. Przez długie lata nikt nie podejrzewał, że Mysterio mógłby stanowić realne i ciekawe zagrożenie dla Spider-Mana bądź po prostu dotychczasowa technologia nie pozwalała na pokazanie jego sztuczek na wielkim ekranie. W tym punkcie Jon Watts i spółka odrobili pracę domową. Pomaga jak zwykle co najmniej przyzwoity Jake Gyllenhaal. Mysterio nie dość, że wygląda niemal jak w komiksach (i o dziwo nieszczególnie kiczowato!), to jeszcze dysponuje podobnym arsenałem. Największe zagrożenie ze strony wcześniejszych złoczyńców wynikało z ich osobistych relacji z Peterem, a Mysterio faktycznie daje w kość Spider-Manowi swoimi umiejętnościami i sztuczkami, które prowadzą do kilku naprawdę oryginalnie wyglądających scen akcji.
Daleko od domu nie jest złym filmem – ogląda się to przyjemnie i dwie godziny szybko mijają. Ale mogłoby być zdecydowanie lepiej, gdyby Marvel tak uparcie nie wiązał wszystkiego z Iron Manem, a zamiast dwusetnego żartu zagrał nutę dramatu. Nie mogłem też oprzeć się wrażeniu, że koszmarne CGI przeszkadza w odbiorze – Spidey nie musi walczyć z wielkimi potworami, nie potrzeba też miliona eksplozji, abyśmy pamiętali, że jest to film superbohaterski. Pierwsza część zyskała na dołączeniu Spider-Mana do MCU – był to dla niego powiew świeżości. Drugi raz tak dobrze to nie zadziałało i końcowy efekt jest zwyczajnie średni.
Ocena:
Autor: Rządło