The Green Goblin’s Last Stand
Dawno, dawno temu James Cameron wpadł na pomysł realizacji filmu o Spider-Manie. Mimo, że nie rozpoczęto nawet produkcji szum zrobił się ogromny. Wieści o planach Camerona dotarły m.in. do uszu Dana Poole’a, któremu marzył się udział w produkcji. By to osiągnąć Dan postanowił przygotować film, będący pokazem jego możliwości. Zebrał 500 dolarów budżetu, ekipę złożoną z przyjaciół i pełen entuzjazmu przystąpił do zdjęć. Niestety wkrótce projekt Camerona został zawieszony, a praca Dana zdawała się pójść na marne.
Jednak ostatecznie wcale tak się nie stało. Mimo, że fanfilm nie spełnił swojego zadania został doceniony przez fanów i, przechodząc z ręki do ręki stał się prawdziwym hitem, trafiając w końcu na konwenty. Ale wróćmy do samego filmu.
Punktem wyjścia dla scenariusza była historia śmierci Gwen Stacy (obecnie dostępna w TPB The Death of Gwen Stacy). Jest to jeden z ciekawszych i przede wszystkim najbardziej poruszających wątków w historii Sider-Mana. Jednocześnie jest to opowieść trudna do zekranizowania, żeby w pełni poruszyć temat konieczne by było uwzględnienie ogromnej ilości wątków. Niestety względem oryginału, scenariusz jest bardzo uproszczony. Pal licho, że wyrzucono mniejsze wątki [wyjazd do Europy]. Przeżyję nawet to, że nie ma MJ i praktycznie nie pojawia się Harry. Ale przeniesienia finałowej walki z mostu na dach kilkupiętrowego bloku nie daruję. To po prostu odebrało finałowej scenie powagę. Jasne, rozumiem, że Poole miał ograniczone możliwości, a film powstał na długo przed erą blue boksa, ale wierzę, że mógł coś wykombinować. Zawsze można coś wykombinować. Na przykład Ed Wood, gdy potrzebował wielkiej gumowej ośmiornicy ukradł taką konkurencji… No nieważne. Na szczęście w innych miejscach udało się zachować klimat opowieści. Doskonale uchwycono szaleństwo Normana, a ostatnia scena, w której Peter stoi nad grobem Gwen naprawdę wzrusza i niejako rekompensuje zepsutą scenę śmierci.
Ciekawi jesteście jak ma się strona wizualna? Łatwo się domyślić, że efekty specjalne w filmie kręconym za 500 dolarów, do tego kilkanaście lat temu nie mogą być zachwycające. Osoby, które fanfilmy taktują jak filmy komercyjne, przekładając wizualne wodotryski pewnie w zażenowaniu pokręcą nosem i wyłączą dzieło Poole’a, nie dając mu szansy. Według mnie te toporności mają swój niepowtarzalny urok, a dla innych jest to po prostu popis nieudolności.
Muszę też zaznaczyć, że fanfilm jest bardzo nasiąknięty czasami, w których powstał. Początek lat 90. odbił się w muzyce, ubiorach, a nawet fryzurach bohaterów. Z jednej strony jest to usprawiedliwione; ekranizowany komiks był wtedy równie anachroniczny jak film dziś, jednak z drugiej strony dla wielu te dostosowywania zaszły za daleko (fryzurę Gwen to mogli zostawić :/).
The Green Goblin’s Last Stand jest jednym z tych filmów , które albo się kocha, albo nienawidzi. Innej opcji po prostu nie ma. Jednych zachwyci młodzieńczy entuzjazm Poole’a i jego wyobraźnia, innych odstraszy oszczędność formy i jej niedzisiejszość. Także wyjątkowo oceny nie wystawiam.
Autor: Jackson