Wielka Spider-Przygoda
Jest jedno medium, w którym Spider-Man nie dorobił się jeszcze statusu gwiazdy – pełnometrażowe filmy animowane. Jeśli pod tym względem porównalibyśmy filmografie Batmana i Spider-Mana rok temu, otrzymalibyśmy wynik 20+ do… 0. Nie wygląda to dobrze. Na szczęście od 2018 roku pajęczy superbohater ma w końcu jeden punkt za sprawą debiutu w filmie Spider-Man: Into the Spider-Verse (pl.: Spider-Man: Uniwersum). Co więcej, dzięki produkcji ze stajni Sony Pictures Animation od razu zalicza skok na głęboką wodę – nie tylko wkracza odważnie w zdominowany przez Disneya/Pixara świat komputerowej animacji, ale także, zamiast lądować na nośniku DVD/BD wzorem odzianego w pelerynę kolegi z DC, dostaje przepustkę na duże ekrany.
Pierwsze informacje na temat filmu animowanego o Spider-Manie pojawiły się w listopadzie 2014 roku. W kwietniu 2015 roku szefostwo Sony oficjalnie potwierdziło produkcję kinowego obrazu realizowanego techniką animacji komputerowej, a przy tym niezależnego fabularnie od dotychczasowych filmów aktorskich. Po trzech latach od tej zapowiedzi spiderfani mogą wreszcie zobaczyć gotowe dzieło reżyserskiego trio Persichetti-Ramsey-Rothman według scenariusza Phila Lorda. Czy warto było odliczać dni i miesiące? TAK! Mimo obaw, a tych nie brakowało, film przerósł najśmielsze oczekiwania. To świetna rozrywka.
Po kolei. Fabułę osadzono w tzw. Spider-Verse, multiwersum, na które składają się światy równoległe, czyli alternatywne rzeczywistości, których idea nie powinna być obca odbiorcom najróżniejszych mediów Marvela. Technicznie rzecz biorąc, to kolejne osobne uniwersum, choć koncepcyjnie całość stanowi amalgamat koncepcji z komiksów oraz filmów Sony Pictures i Marvel Studios.
Głównym bohaterem jest Miles Morales, nastolatek, który mieszka w Nowym Yorku, mieście chronionym przez Spider-Mana. Pewnego dnia czarnoskóry młodzieniec z Brooklynu zostaje przypadkiem ugryziony przez zmodyfikowanego genetycznie pająka i zyskuje nadludzkie moce. Kiedy los krzyżuje jego drogę ze Spider-Manem, chłopak składa przysięgę bohaterowi w niezwykle dramatycznych okolicznościach. Miles będzie musiał nie tylko nauczyć się, jak być rasowym superbohaterem, ale także zapobiec przedsięwzięciu zagrażającemu istnieniu całego multiwersum. Na swojej drodze spotka ekscentrycznego mentora, a także pozna kilku barwnych kolegów i koleżanek po fachu z mniej lub bardziej egzotycznych światów.
To tak w telegraficznym skrócie, bez wdawania się w szczegóły. Najważniejsze kryje się jednak pod kostiumem, w jaki odziano fabułę. Co takiego? Mianowicie mocno bijące serce. Historia autentycznie wciąga – ekscytuje, wzrusza i inspiruje. Przewijające się na ekranie postacie mają swój ”pazur”, za który trudno ich nie polubić. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście Miles, którego problemy typowe dla nastolatka obarczone dodatkowo wielką odpowiedzialnością, jaka spada na niego z chwilą zdobycia supermocy i szkolenia na następcę Spider-Mana, tworzą istny wulkan udzielających się widzowi emocji.
Nie wolno zapomnieć o mentorze młodego kandydata na herosa. Kiedy wydaje się, że relacja mistrz-uczeń jest już w zasadzie przesądzona, twórcy decydują się na woltę, podmieniając starszego Spider-Mana, będącego ucieleśnieniem cnót bohaterskich i przykładem udanego życia rodzinno-zawodowego, na niechętnego tej roli frustrata-ofiarę losu, którego życiorys stanowi kompletne przeciwieństwo niedoszłego mentora. W rezultacie rodzi się opowieść, w której nie tylko adept musi znaleźć drogę do celu i uwierzyć w siebie, ale także jego nauczyciel musi na nowo odkryć swoje powołanie.
Niezależnie czy widz należy do sympatyków Spider-Mana nieudacznika, czy interesują go losy bohatera w nastoletnim wydaniu, czy też ceni sobie raczej żonatego ustatkowanego stróża porządku, wszyscy powinni być zadowoleni z końcowego efektu pracy filmowców z Sony Pictures Animation. Twórcy ”posklejali” bowiem pajęcze postacie z tych cech, za które najbardziej pokochali je fani, gdy czytali komiksy o Peterze czy Milesie albo oglądali filmy o Spider-Manie w wykonaniu Tobey’ego Maguire’a, Andrew Garfielda czy Toma Hollanda. Nic dziwnego więc, że w tym obrazie znalazło się tak wiele klasycznych ”pajęczych” motywów, począwszy od ukrywania swego ”ja” przed bliskimi i braku pewności siebie, poprzez upadek na samo dno i motywacje do odbicia się od niego, a skończywszy na żałobie i poczuciu straty.
Świetnie, że film potraktowano jak hollywoodzką superprodukcję, wydłużając czas jego trwania do 2 godzin, a nie trzymając się przyjętych za normę dla animacji 90 minut. Film jest długi, nie da się ukryć, ale praktycznie nie czuć upływu czasu, nie ma dłużyzn, wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie, akcja rozwija się jednak bardzo płynnie i trudno znaleźć moment, który jakoś nie chwytałby za serce albo nie cieszyłby oczu. Naprawdę czapki z głów przed twórcami, że tyle wartościowego materiału udało się im zamknąć w dwugodzinnych ramach i co najważniejsze tak zgrabnie wszystko ze sobą spiąć.
Osobny akapit koniecznie trzeba poświęcić humorowi. Nadmiar kiepskich żarcików, z jakich ostatnimi laty słynął komiksowy Spider-Man, kazał przypuszczać, że twórcy animacji podążą tą samą niechlubną drogą. A tu proszę, scenarzysta, bo prawdopodobnie to głównie jego zasługa, polał monologi i dialogi komediowym sosem z naprawdę górnej półki. W niektórych sekwencjach, takich jak przemyślenia Milesa w elitarnej szkole, retrospekcja z życia staczającego się Spider-Mana czy słowne potyczki Moralesa z Parkerem, przepona nie mogła mieć spokoju z powodu wybuchów szczerego śmiechu.
Choć ”Spider-Man: Into the Spider-Verse” jest samodzielnym utworem zapoczątkowującym w ramach pajęczej filmografii własny kanon, pełnometrażowa animacja o Spider-Manie to kopalnia inspiracji, nawiązań i pochowanych smaczków z innych utworów. Ekranowy Miles Morales to oczywiście alternatywne wcielenie komiksowego pierwowzoru z wydawnictwa”Ultimate”. Dorosły Spider-Man ze świata filmowego Milesa stanowi zaś skrzyżowanie superbohatera według wizji Sama Raimiego z komiksowym Peterem Parkerem, wyjętym rodzinnie z epoki sprzed One More Day, a zawodowo z czasów Dana Slotta. Tytułem, ale i panteonem pajęczych wojowników film oddaje rzecz jasna hołd crossoverowi Spider-Verse z 2014 roku, przy czym tu ograniczono się do najciekawszych ”okazów”. To tylko najprostsze skojarzenia, bo odniesień jest znacznie więcej. Twórcy puszczają też oko do konkurencji z DC – jaskinia Pająka i spór o pelerynę są na to najlepszym dowodem.
Pod względem warsztatowym i technicznym film również zdaje bardzo dobrze egzamin. Podkładający głos pod animowane postacie aktorzy spisali się na medal. To właśnie Shameik Moore (Miles Morales) i Jake Johnson (Peter B. Parker) swoimi kwestiami sprawiają, że dwie pierwszoplanowe postaci tworzą tak udany na ekranie duet. Uwielbienie wielu widzów zdobędzie Nicolas Cage, który genialnie wcielił się w rolę Spider-Man Noira, mrocznego wcielenia superbohatera z lat 30. alternatywnego XX wieku. Widać, że miłość do komiksów pomogła aktorowi naturalnie wydobyć charakter tego twardego mściciela. Skoro o głosach mowa, wypada pochwalić dystrybutora, który zdecydował się na wyświetlanie filmu w polskich kinach w dwóch wersjach językowych: angielskiej i polskiej. Niżej podpisany oglądał go w oryginale na przedpremierowym pokazie, więc ręczy za wersję źródłową, natomiast ocenić jakości polskiego dubbingu nie jest w stanie. Dobrze jednak, że i starsi i młodsi widzowie mają wybór.
A co z animacją? W końcu to ona ożywia cały ten świat. Jest specyficzna, to fakt, ale ma swój nieodparty urok. Na początku trzeba się do niej przyzwyczaić. Z pewnością służy jej nadany komiksowy sznyt, czyli ramki z krótkimi informacjami i podyktowane napięciem zabiegi rozbijania obrazu na kadry ułożone obok siebie niczym panele na stronach komiksów. Jest więc komiksowo, ale i kreskówkowo, zwłaszcza gdy do ekipy dołączają wnoszący swój niepowtarzalny styl superbohaterowie: Peni Parker (anime) i Spider-Ham (karykaturalna kreskówka). Aczkolwiek czasem ich wybitnie odmienny wygląd działa rozpraszająco i przesłania treść. Trzeba docenić, że animatorzy chcieli oddać szacunek różnym stylom, ale nic by się nie stało, gdyby takiego Spider-Hama wygenerowano tak samo jak Milesa czy Petera. Ogólnie animacja trzyma wysoki poziom, choć trochę zawodzi w finałowej batalii, gdzie od tej feerii barw i świateł można dostać oczopląsu.
Co jeszcze nie do końca wyszło, tak jak powinno? Nie da się zaprzeczyć, że poza Milesem i Peterem, no i może Spider-Gwen, reszta Ludzi-Pająków, choć przejawia cechy niewątpliwie przykuwające uwagę, została w scenariuszu potraktowana trochę po macoszemu. Twórcy sami się zresztą do tego przyznają w komicznej sekwencji, gdy Peni Parker czy Spider-Ham próbują podzielić się swoim originem w podobnym stylu jak robili to wcześniej główni bohaterowie. W odróżnieniu od nich ich opowieść zostaje skrócona i ucięta, gdy słuchacze krzyczą ”dość, nie ma na to czasu”. W toku dalszej akcji pojawiają się wprawdzie strzępki informacji z historii ich życia, ale prawdą jest, że gdyby zabrakło tych postaci, to film byłby równie udany mimo całej sympatii do kradnącego sceny Spider-Mana Noira o głosie Nicolasa Cage’a.
Podobny problem występuje z superłotrami. Choć Kingpin ma swoją motywację, to w jego przypadku zabrakło jakieś kropki nad ”i”, chociażby głębszej refleksji nad swoją tragedią i późniejszym postępowaniem. O wiele większą dramaturgię wprowadza Prowler, którego w konkurencji na najlepszy czarny charakter windują jego powiązania rodzinne. Reszta superzłoczyńców to już raczej tylko wizualny dodatek do ciekawej treści, chociaż w wymiarze wizerunkowym podany w odświeżonej formule.
Podsumowując, ”Spider-Man: Into the Spider-Verse” okazał się ogromnym zaskoczeniem w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zanosiło się na będącą przerostem formy nad treścią bajeczkę nakręconą dla kasy na fali popularności komiksowego eventu, tymczasem widzom zaserwowano opowieść na tyle dojrzałą, że zadowoli dorosłych odbiorców, i na tyle kolorową, że przypadnie do gustu najmłodszym miłośnikom Spider-Mana. O poziomie tego filmu świadczy fakt, że już otrzymał nominację do Złotego Globu, co jest dużym wyróżnieniem dla produkcji o superbohaterze, a wskaźnik pozytywnych recenzji w serwisie Rotten Tomatoes dobił do 100 proc. Wytwórnia już ostrzy sobie zęby na sequel i spin-off tj. film o Spider-Gwen. Jest więc duża szansa na powstanie całego uniwersum w świecie animowanego Spider-Verse. I niżej podpisany z przyjemnością zobaczy dalszy ciąg tej historii, tak jak z przyjemnością zaliczył ten seans w kinie.
Ocena:
Autor: Dawidos