Spider-Man 3 (2007)
Niemal trzy lata zajęła twórcom i aktorom produkcja trzeciej części filmowych przygód Spider-Mana. Dwa poprzednie filmy opowiadające o dorastaniu Petera Parkera do roli superbohatera okazały się komercyjnym sukcesem. Niespodziewanie, spodobały się nie tylko dużej części widowni amerykańskiej, ale również zebrały bardzo pozytywne recenzje. Krytycy nie szczędzili pochwał umiejętnościom reżyserkim Sama Raimiego, dowodząc, że filmowy cykl Spider-Mana to kino rozrywkowe najwyższych lotów z dużymi ambicjami . Czy trzecia część utrzymała taki sam lub wyższy poziom? Czy przebija jakością poprzednie części? Czy jest udanym sequelem? Powiem tak: Spider-Man 3 to nadal znakomite kino rozrywkowe. To po prostu świetny film o superbohaterze ze stajni Marvel Comics. To wreszcie naprawdę przyzwoita kontynuacja nie dotkniętą chorobą sequeli, która objawia się tym, że wraz ze zmianą numeracji tytułu filmu na wyższą cyfrę, otrzymujemy coraz gorszy produkt zrobiony tylko i wyłącznie na przyciągnięcie ludzi do kina, a więc wyciągnięcie kasy z ich portfeli. Spider-Man ponownie zachwyca i liczni fani komiksowego superbohatera nie będą rozczarowani.
Peter Parker ostatecznie odnalazł równowagę między swoimi uczuciami do Mary Jane, a obowiązkami superbohatera. Na horyzoncie gromadzą się jednak chmury. Kostium Petera nagle zmienia kolor na czarny, a jego moc staje się jeszcze większa. Zmienia się jednak także Peter. Na światło dzienne wychodzi jego mroczna, żądna zemsty osobowość, nad którą do tej pory starał się panować. Pod wpływem kostiumu, Peter staje się zbyt pewny siebie i zaczyna lekceważyć ludzi, którym na nim zależy. Zmuszony do dokonania wyboru między uwodzicielską mocą nowego kostiumu, a tym kim wcześniej był, Peter musi pokonać swoje osobiste demony. Tym bardziej, że trzej jego przeciwnicy, Nowy Goblin, Sandman i Venom, zagrażają nie tylko samemu Peterowi, ale i wszystkim, których kocha.
Sam Raimi niejednokrotnie dowiódł, że doskonale rozumie poetykę komiksowych historii. Przy trzeciej części również wycisnął wszystko co najlepsze ze świata komiksowego Spider-Mana i umiejętnie przełożył to na język filmowy. Klucz do jego sukcesu filmowca tkwi nie tylko w zdolnościach reżyserskich (realizacji scen, kierowaniu obsadą aktorską), ale także w jego pasji do komiksowej postaci. Człowiek z pasją, jak wiadomo, lepiej realizuje cele i więcej potrafi – bycie fanem „zobowiązało” bowiem reżysera do wymyślenia wspólnie z bratem Ivanem historii, a zatem esencji filmu. Efekt widać po obejrzeniu Spider-Mana 3. Raimi to utalentowany rzemieślnik z Hollywoodu i pasjonat w jednym.
Jakość filmu zależy w dużej mierze od scenariusza. Za niego ponownie był odpowiedzialny Alvin Sargent, laureat Oscara. Podobnie jak w Spider-Manie 2 doskonale połączył on sceny melodramatyczne (relacje między bohaterami, ich rozmowy, problemy, życie towarzyskie) i sceny akcji (a więc wizualną stronę filmu, czyli walki, pojedynki, podniebne akrobacje, transformacje super-łotrów itp) Mam nawet wrażenie, że równowaga między nimi jest bardziej zauważalna niż w drugiej części. Spider-Man 3 to mieszanka wielu gatunków filmowych: melodramatu, akcji, lekkiej komedii, przygody i fantasy (podgatunek komiksowy). Wplecienie składników takiej mieszanki w jeden skrypt to nie lada wyzwanie i pan Sargent sprostał mu. Nie dostrzegłem zbytniego nadmiaru żadnego z tych składników, dzięki czemu podczas seansu nie towarzyszyła mi nuda i płacz lub, jak kto woli, zgrzytanie zębami. Oceniajac scenariusz nie sposób pominąć ilości bohaterów. Przed wejściem Spider-Mana 3 do kin obawiano się, że nadmiar postaci może przesądzić o klęsce kolejnego sequela. Jak wiadomo przesada nigdy nie jest mile widziana, lepiej skupić się na kilku postaciach i pogłębić ich psychologię do maksimum. Jednak te obawy okazały się płonne. Sam byłem bardzo zaskoczony, bo nie miałem wrażenia, że jakaś postać została dodana na siłę. Każdy z bohaterów ma swój powód „bycia” w filmie, jest osadzony w konkretnych scenach i popycha fabułę na przód. Pewnie, że istnieje podział na tych pierwszo (Peter, Mary Jane, Harry, Sandman, Eddie Brock) i drugoplanowych (Gwen Stacy, Captain Stacy, ciocia May, Jonah Jameson), ale jak już mówiłem, nikt nie budził mojej irytacji. Być może przesądziła o tym długość filmu – trwa on około 140 minut, co czyni go najdłuższym filmem spośród całej trójki.
Analizując treść filmu, można powiedzieć, że jest to historia superbohatera zmagającego się z ciemną stronę samego siebie. Tym razem wielbiony przez tłumy Spider-Man musi nie tylko odnaleźć się w nowej sytuacji (sława, przychylna prasa, wdzięczność policji), ale także zwalczyć rosnące w jego sercu negatywne uczucia takie jak gniew, nienawiść i żądza zemsty, które wzmacniane są obecnością czarnego kostiumu – organizmu symbiontycznego pochodzącego z kosmosu. Motyw zemsty jest w ogóle motywem przewodnim filmu. Zemsty pragnie nie tylko Peter Parker/ Spider-Man, ale również wszyscy super-łotrowie: Harry Osborn/ Nowy Goblin, Flint Marko/ Sandman i Eddie Brock Jr./Venom. Przewija się też motyw przebaczenia i odkupienia. Można też dopatrzyć się życiowej prawdy, że sława może poważnie zburzyć udany związek, a uczucia obojętności i zazdrości rozdzielić kochających się partnerów. Należy jednak pamiętać, że Spider-Man 3 to przede wszystkim kino rozrywkowe – adaptacja komiksu, a zatem cały jego przekaz ujęty jest w komiksowej konwencji. Filmowe adaptacje komiksów nigdy nie będą filmami na miarę Bergmana, ale śmiem twierdzić, że Spider-Man 3 (a raczej cała saga Sama Raimiego) należy do najbardziej „ludzkich” adaptacji komiksowych. Ambitne, niegłupie kino rozrywkowe – jak napisał pewien krytyk polskiej prasy. Popieram to stwierdzenie w pełnej rozciągłości. Gdyby było więcej takich filmów z ambicjami, świat X-Muzy byłby piękny.
Postanowiłem również dokonać pobieżnej analizy występujących w filmie postaci. Na pierwszym planie widać przemianę głównego bohatera. Ujmująco sympatyczny, nieśmiały, nieco zagubiony, ale anielsko dobry Parker staje się wyluzowanym i bezczelnym podrywaczem, który coraz bardziej tonie w mroku, czego kulminacją jest poniżenie Mary Jane. „Zły” Parker jest prześmiewczy, zabawny, stanowi parodię „bad guy’a”. Z czasem można w nim już dostrzec zalążek zła, zwłaszcza, gdy zaczyna kpić z uczuć Harry’ego Osborna, gdy demaskuje Brocka i gdy w przypływie szału uderza swoją ukochaną – te ostatnie zachowanie w świecie komiksów można policzyć na palcach jednej ręki. Oczywiście przychodzi opamiętanie i ponownie na scenę wkracza your Friendly Neighborhood Spider-Man, który odkupi swoje grzechy. Dobra, intrygująca przemiana herosa. Kolejna postać to Mary Jane Watson. Można powiedzieć, że dotknął ją syndrom Parkera ze Spider-Mana 2. Teraz to Peter znajduje się w blasku fleszy, podczas, gdy na głowę MJ spadają same kłopoty – załamanie kariery, miażdzące recenzje jej występu wokalnego, utrata angażu, upokarzająca dla ambitnej osoby praca i pojawienie się konkurentki w postaci Gwen Stacy, która jest fanką Spider-Mana i jednocześnie koleżanką Petera ze studiów. Nic więc dziwnego, że MJ pozostaje przez niemal cały film smutna. W sumie dobrze, że odwrócono jej dobrą passę o 180 stopni. Co do cioci May, to wielu odetchnie z ulgą, że jej sympatyczne, ale łopatologiczne wywody zeszły na dalszy plan. Jest krótki wykład na temat zemsty, ale wyraża on szczerą prawdę, bo czy nieprawdziwe jest stwierdzenie, że żądza zemsty może zamienić ludzi w potwory, które niszczą nie tylko siebie, ale i swój wizerunek w oczach innych? Odetchnąłem z ulgą, że Gwen nie okazała się „wyzbytą z uczuć panienką”.
Nie sposób zapomnieć o fantastycznych super-łotrach. Dużym zaskoczeniem pozostaje postać Harry’ego Osborna. Gdy podano imiona trzech przeciwników Spider-Mana, rozpętała się długa dyskusja o Sandmanie i Venomie. Nowy Goblin nie budził takich emocji i nie oczekiwano od niego wiele. Kto by pomyślał, że scenarzyści tak świetnie poprowadzą jego wątek i co więcej, wykorzystają dobre wzorce z komiksów. Tak jak w komiksie Harry nie jest do końca zły, cierpi na amnezję, miewa omamy, miota się między przyjaźnią, a nienawiścią. Gdy traci pamięć, jest rozbrająco sympatyczny i szczery. Gdy ją odzyskuje, żądza zemsty wybucha w nim ze zdwojoną siłą. Może Nowy Goblin nie stanowi takiego zagrożenia jak pozostali przeciwnicy, ale jako jedyny z nich postanawia uderzyć Spider-Mana tam, gdzie najbardziej go zaboli, a więc w samo serce. Wypisz wymaluj komiksowy Goblin! To młody Osborn knuje piekielną intrygę, która ma zaboleć Petera psychicznie – poniżyć go i rozbić jego związek z Mary Jane. Podobnie jak w komiksie pod koniec Harry odzyskuje człowieczeństwo i dostępuje odkupienia za popełnione zło, ponosząc za przyjaciela największą ofiarę. Postać Sandmana nieco rozwinięto. Pochodzenie wierne źródłu, ale zachowanie lepiej umotywowane. W komiksach to pospolity kryminalista, tutaj zbiegły więzień, który kradnie, aby zdobyć pieniądze na leczenie chorej córki. I wreszcie ten rewelacyjny Eddie Brock. Cyniczny, wyrachowany, pochlebczy, podstępny i zakochany na zabój w Gwen Stacy, której uczucia do siebie wyolbrzymia na wielką skalę. Zagorzały katolik, który po transformacji w Venoma staje się nieprzewidywalny i całkowicie zatraca się w swojej nienawiści.
Obsada aktorska również stanowi dużą zaletę filmu. Widać, że aktorzy włożyli w tę produkcję całe swoje serce i wycisnęli z naszkicowanych w scenariuszu postaci, ile się tylko dało. Tobey Maguire znowu jest świetny i co najważniejsze sprawdza się jako „zły” Parker, który początkowo śmieszy, a potem budzi lekkie zaniepokojenie. Od zawsze twierdziłem, że wybór Maguire’a do roli Spider-Mana to duży sukces producentów i strzał w dziesiątkę. Kolejny film tylko to potwierdza. Dobrze radzi sobie też Kirsten Dunst. Jej kreacja jest poprawna, bardzo podobała mi się w scenie w restauracji, gdy mocno dała odczuć Peterowi, że jest zazdrosna o Gwen. W scenie na moście również wypadła przekonująco i co po niektórych (czytaj słabego serca) mogła wzruszyć. Swoim talentem aktorskim popisał się też James Franco. Od czasów Spider-Mana 2 wróżyłem mu sukces i nie myliłem się. Bardzo dobra kreacja aktorska, wiarygodne są sceny, gdy aktor gra przyjacielskiego Harry’ego, jak i złego Osborna. Fantastyczni w swoich rolach są również Thomas Haden Church i Topher Grace. Ten pierwszy budzi wyraźną sympatię widza, choć jego postać obarczona jest bagażem ciężkich i nieprzyjemnych doświadczeń – Church przekonał mnie, że Flint Marko w głębi duszy, jest dobrym człowiekiem. Drugi to mój zdecydowany faworyt. Nie kojarzyłem dotąd Grace’a, ale teraz już wiem, że to niezwykle utalentowany aktor. Uwielbiam go w scenach, gdy gra cynicznego, wyluzowanego i schlebiającego Brocka. Kościelna scena wywołała duży poklask już na Comic-Conie, więc tylko mogę potwierdzić aplauz amerykańskich fanów. Do gry Bryce Dallas Howard i Rosemary Harris nie mam zastrzeżeń. Więcej już nie można wymagać od drugoplanowych ról. Fenomenalny jest nadal J.K. Simmons. Dzięki jego kreacji humor w Spider-Manie stoi zawsze na przyzwoitym poziomie Do dzisiaj fani powinni składać hołdy temu aktorowi, który odtworzył na ekranie tak wiernie wspaniałego Jonaha Jamesona.
Na produkcję Spider-Mana 3 wyłożono około 260 milionów dolarów, choć spekulacje mówią, że kosztowała ona nawet 350 milionów. Lwia część tych funduszy poszła na stronę techniczną filmu. I to doskonale widać. Efekty specjalne są znakomite, przez duże Z. Poprawiono wizualnie większość scen, które budziły zastrzeżenia w zwiastunach filmowych. Transformacje Sandmana zapierają dech w piersiach, a Venom jest po prostu niesamowity, zwłaszcza, gdy otwiera swoją gębę. Piękne sceny, gdy symbiont odrywa się od ciała nosiciela. Podniebne akrobacje Spider-Mana, jak zwykle, wywołują właściwe fanom emocje. Nie sposób zapomnieć o spektakularnych pojedynkach. Finałowa bitwa na placu budowy, w której uczestniczą 4 osoby obdarzone supermocą, wielu będzie się śniła po nocach. To prawdziwa uczta dla oczu. Mnóstwo pędzącej jak lokomotywa akcji. Dwie walki z Goblinem, dwie walki z Sandmanem, jedna walka z udziałem Venoma. Majstersztyk. Efekty dźwiękowe bardzo porządne. Wybuchy, strzały, ciosy, skrzeczący symbiont, krzyk Venoma – to trzeba samemu usłyszeć, najlepiej w kinie przy dobrym nagłośnieniu. Najbardziej widowiskowa część przygód Spider-Mana!
Na pokład muzyczny nie zwróciłem szczególnej uwagi. Może dlatego, że tak bardzo byłem zaoferowany, tym co się dzieje na ekranie. Przewodni motyw Danny’ego Elfmana pojawia się w odpowiednich momentach filmu, reszty kompozycji nie za bardzo kojarzę, z wyjątkiem tematu dla Venoma. Nie twierdzę jednak, że Christopher Young, nowy kompozytor, który współpracował z Elfmanem przy muzyce, zawiódł moje oczekiwania. Na ostateczną ocenę jego pracy należy poczekać, gdy wejdziemy w posiadanie płyty z muzyką do filmu.
Jak w każdej części, i w tej nie brak smaczków, które rozpoznają tylko zagorzali fani filmu/komiksu/kreskówek. Ponownie pojawia się właściciel czynszówki o nazwisku Ditkovich. Twórca Spider-Mana, Stan Lee zagrał w filmie epizodyczną rolę i tym razem przeprowadził krótki dialog z Peterem Parkerem. Przyjaciel reżysera, aktor Bruce Campbell, wystąpił jako maître d’ we francuskiej restauracji. Epizod, ale jaki zabawny! W laboratorium Doktora Connorsa uważni mogli dostrzec szkielet jaszczurki – w komiksie naukowiec zajmował się studiowaniem gadów. Natomiast policjant, który dzwoni do Petera w sprawie zabójstwa jego wujka, nazywa się Garrett, tak jak detektyw, który pomagał Spider-Manowi w jednej z serii komiksowych. Jakby tego było mało pod wpływem kostiumu Peter podrywa sekretarkę Daily Bugle, Betty Brant, która była jego pierwszą dziewczyną w uniwersum Marvela. Scena pozbycia się symbiontu przez Spider-Mana jest silnym nawiązaniem do pierwszego numeru „Web of Spider-Man”. Pochodzenie symbionta zostało najprawdopodobniej zaczerpnięte z serialu animowanego, „Spider-Man: The Animated Series”. Pocałunek Gwen i Spider-Mana to zamierzona fabularnie kopia sceny z pierwszego Spider-Mana. A końcowy dialog Harry’ego Osborna, który mówi, że Peter to jego największy przyjaciel, to kwestia dialogowa pochodząca z komiksu Spectacular Spider-Man #200.
Wyrażam ogromny zachwyt, jednak nie będę ukrywał, że dostrzegłem w filmie kilka wad. Niezbyt znaczących, w porównaniu z zaletami są to szczegóły, ale chciałby się z wami nimi podzielić. Choć serce fana zobowiązuje do szukania dobrych, a nie złych stron, to jednak powinnością recenzenta jest przedstawienie swoich krytycznych uwag czytelnikom. Po pierwsze obecny w filmie patos. Nie mam tu na myśli motywu z amerykańską flagą, bo obejrzałem tyle filmów made in USA, że przestałem już żartować z wszechobecności flagi Amerykanów, a wręcz zacząłem podziwiać ich przywiązanie do symboli narodowych. Moje zastrzeżenia budzą głównie przerywniki w trakcie finałowej walki. Zafascynowane dzieciaki wołające „Dowal im Spidey”, klaszczący ludzie i dziennikarka, która stwierdza, że wymodlili wspólnie powrót Spider-Mana. Pal licho, że te sceny są – to w końcu amerykański film o superbohaterze-idolu. Ale czemu psuć nimi klimat tej doskonałej sekwencji akcji? Dzieciak krzyczy „Super”, a zaraz potem Venom drzę gębę na całego. To się nie godzi Śmiało można było pokazać takie wstawki już po bitwie. Co prawda z filmu nie wyrzuciłbym żadnej sceny, za to dodałbym kilka nowych. Po drugie, w wywiadach mówiono, że Eddie Brock to odpowiednik Petera Parkera, tyle, że miał trudne dzieciństwo i nikt nie nauczył go odpowiedzialności. Można więc było pokazać, że Eddie po utracie pracy, dzwoni do ojca, po czym ten nazywa go nieudacznikiem i każe mu samemu radzić sobie z jego problemami. Krótka scena, a jak wiele mówiąca o życiu rodzinnym Brocka. W filmie Eddie został mocno upokorzony, bo zdemaskowanie fotomontażu przekreśla karierę fotoreportera na amen (referencje pracownika) i kompromituje go w środowisku dziennikarskim. Czy jednak poniżenie nie byłoby dotkliwsze, gdyby Peter upokorzył Brocka w obecności Gwen, na której uczuciach mu zależy? Taka scena wiele by dała.
Po trzecie, liczyłem, że wątek zabójstwa wujka Bena zostanie rozegrany w taki sposób, aby nie zaszkodzić pierwszej części, a jednocześnie napędzić akcję trójki. Tak się jednak nie stało. Flint Marko jest zabójcą Bena Parkera. Nie zamordował go z zimną krwią, ale to on pociągnął za spust. Nadzieja, że zostanie to odkręcone, okazała się płonna. Koniec, kropka. I po czwarte zakończenie. Zgodnie z tradycją końcowa mowa Parkera jest, brakuje jednak podniebnej akrobacji Spider-Mana. Film kończy się sceną, w której Mary Jane przytula Petera. Co dalej z ich losami? Wezmą ślub? Twórcy niejako wymusili na nas chęć powstanie czwartej części. Mamy więc wrażenie, że kontynuacja musi być. Czy tak się stanie? Okaże się, gdy usłyszymy oficjalne oświadczenie ze strony Columbia Pictures. Dociekliwi widzowie dopatrzą się gdzieniegdzie błędów technicznych (tzw. movie mistakes) i nadmiernego użycia techniki CGI. Niektórzy bedą marudzić nad wyglądem Nowego Goblina, ale ja od czasu pierwszego zwiastuna zdążyłem się do niego przyzwyczaić.
Podsumowanie. Świetny film. Świetna adaptacja komiksu. Świetna rozrywka. Bawiłem się przednio. Z pewnością Spider-Man 3 będzie przebojem tego lata. Czy trzecia część jest najlepsza spośród całej trylogii? Na pewno, jest najbardziej widowiskowa. Jeśli chodzi o fabułę, wskazanie faworyta to kwestia gustu. Każdy film oferuje co innego, ale wszystkie układają się w logiczną całość. Powstała kolejna świetna trylogia i pytanie, czy pozostanie ona trylogią? Z jednej strony istnieje obawa, że kolejne części zaszkodzą filmowemu Spider-Manowi, z drugiej strony przydałaby się kontynuacja. Komiksowe historie Spider-Mana są kopalnią inspiracji i pomysłów dla twórców X-Muzy. Jeśli ekipa filmowa pozostanie, a Sam Raimi zapewni taki sam lub wyższy poziom, to jestem za powstaniem kolejnego filmu. Poprzeczka została jednak postawiona bardzo wysoko. Póki co zapraszam na Spider-Mana 3. Rewelacyjne kino obowiązkowe dla fanów.
Ocena:
Autor: Dawidos