Torment, część 2
Jak co noc, późna pora przyciągała swoim atrakcyjnym czasem wiele osób, które albo szukały rozrywki, albo topiły smutki w alkoholu lub też szukali chwili wytchnienia w kawiarniach i pubach po ciężkim dniu spędzonym w pracy. Mimo iż dopiero słońce chyliło się ku zachodowi, na ulicach rozbłysły już kolorowe neony i przeróżne reklamy, zachęcające do kupowania tego, a nie innego produktu. Większość ludzi skończyła pracę i spędzała czas ze znajomymi przy kufelku piwa.
-Niezbyt mnie bawi uśmiechanie się do naszego szefa zawsze, gdy znajdę się w linii jego wzroku -skarżył się Todd- Jakby nie było niczego lepszego do roboty.
Idący tuż obok niego mężczyzna, również ubrany w nieskazitelnie czarny i elegancki uśmiechnął się słysząc słowa swojego kolegi. Oczywiście on miał podobny problem, ale był on ciut mniejszy. Będąc na innym stanowisku, Stan nie miał przyjemności, lub też nieprzyjemności spotykać swojego szefa kilka razy w ciągu dnia. To był plus tej posady, którą utrzymywał, chociaż zarobki nie należały do najwyższych, to jednak nie narzekał. Grunt to fakt, że mógł utrzymać siebie i rodzinę.
-Jakbyś czasami zwrócił uwagę na starego -Powiedział Stan, przekładając skórzaną teczkę do drugiej ręki i sięgając po schowane w kieszeni papierosy- A nie ciągle flirtował z sekretarkami, to może trafiłaby ci się jakaś fucha -Dodał wkładając owo narzędzie szatana do ust i zaciągnął się dymem, który powoli ulotnił się dziurkami jego nosa. Todd roześmiał się głośno i spojrzał na przyjaciela rozbawionym wzrokiem.
-Za mało mi płacą, aby oglądać gębę starego -Oświadczył dość poważnym głosem, chociaż obaj wiedzieli, że to tylko zgryźliwe uwagi dotyczące ich szefa- A poza tym, też byś poszerzył swoje życie towarzyskie o znajomość z Kate lub Mary – Powiedział, puszczając oczko do przyjaciela.
Obaj mężczyźni zeszli z chodnika, na którym panował dość duży tłok, niemal jak w centrum miasta w godzinach szczytu i skręcili w węższą alejkę, pomiędzy dwoma, dotkniętymi przez palce czasu budynkami. Nie był to przyjemny spacer. W powietrzu można było wyczuć mocz i drażniący swąd alkoholu. Pod murem stały puste skrzynie i kartony, a po wieli walały się papierki i inne śmieci. Jednak zawsze lepsze to, niż iść okrężną drogą i nadkładać kilkanaście minut drogi.
-A może zamiast naszych panienek z pracy chciałbyś poznać kogoś spoza branży? -Zapytał dociekliwie Todd, rozkładając gazetę i wertując kartki, jakby szukał czegoś niezmiernie ważnego. Jego towarzysz zlustrował go wzrokiem, zupełnie jakby patrzył na kretyna. Wiedział, że Todd po wypiciu gada czasami do rzeczy lub wręcz przeciwnie i jedynie się uśmiechnął, czekając na genialny pomysł przyjaciela. Tamten wydał się z siebie radosne: „Mam” i złożył gazetę na pół, aby mieć lepszy widok na wybrany fragment.
-Młoda, poważna dwudziestoośmiolatka, szuka bogatego i chętnego mężczyzny, najlepiej z Wall Street…ee…to nie o tobie -Przeczytał i zaczął szukać czegoś ciekawszego- Jeśli szukasz przygody i niesamowitych wrażeń, napisz do Bambi, która uwielbia figlarne zabawy. Spójrz! Tu masz adres -Wykrzyknął uradowany Todd, widocznie podekscytowany możliwością zawarcia nowej znajomości. Nagle coś kapnęło na ramię Stana.
-Cholerne ptaki, srają gdzie popadnie -Warknął gniewnie i wytarł chusteczką coś, co wyglądało jak ślina.
Wiedział, że nie powinien patrzeć w górę.
Wiedział, że lepiej nie zwracać na to uwagi i iść dalej.
Wiedział, że popełnił błąd, patrząc w górę.
Z znajdującego się na piętrze wyjścia przeciw pożarowego zeskoczyła człekokształtna istota, odziana w biały, podarty i brudny fartuch oraz fioletowe spodnie. Żółte ślepia błyszczały w ciemności, a szczęka najeżona ostrymi kłami ociekała śliną. To z pewnością nie był człowiek. Masywna istota pokryta była zieloną łuską i nerwowo uderzała ogonem o ziemię, wzniecając w powietrze kurz. Stworzenie wydało z siebie głośny ryk i z impetem natarło na obu mężczyzn. Stan popełnił w życiu wiele błędów, ale ten był największym i kosztował go życie.
Ostre szpony Jaszczura rozdzierały ciało Todda na strzępy, posyłając w górę krew, kawałki skóry i mięsa oraz organy. Ochlapany tą nieprzyjemną mieszanką Stan leżał sparaliżowany na ziemi, patrząc jak bestia odgryza jego przyjacielowi rękę swoją potężną jak u rekina szczęką. Po chwili diabeł w gadziej skórze cały pokryty był krwią i zdawał się być zajęty rozszarpywaniem i tak nieżywego już Todda. Pojawiła się iskierka nadziei dla ocalałego, który powoli, aby nie zwrócić na siebie uwagi Jaszczura zaczął pełznąć w stronę wyjścia z alei.
Jeszcze kilka metrów!, krzyczał jego umysł, a serce waliło jak młot. Nagle gad oderwał się od zwłok Todda i zaczął węszyć. Wyczuł zapach przerażonego mężczyzny i skoczył w jego stronę. Wylądował delikatnie, niczym kot i bezszelestnie. Zamachnął się potężnym ogonem i huknął mężczyznę w żebra, doszczętnie je gruchocąc. Stan poszybował niczym szmaciana lalka w tył o kilka ładnych metrów, plując krwią. Czuł niesamowity ból promieniujący z zdruzgotanych kości i przebitych organów, które zostały zapewne poszarpane przez wbite w głąb ciała żebra. Jedyne, co mógł zrobić, to modlić się o szybką śmierć. Zamknął oczy, nie chcąc patrzeć na ostre szpony, które zbliżały się w jego stronę, aby rozerwać jego ciało na krwawe strzępy… Jaszczur stanął lekko wygięty w tył, ze skierowaną w stronę nieba twarzą. Otworzył pysk i wydał z siebie okrzyk zwycięstwa. Okrzyk myśliwego, który pomyślnie zakończył łowy.
* * *
W mieście znajdowały się różne budynki. Jedne kojarzyły się z naukę i wraz z podobnymi dziełami architektury tworzyły sieć naukowych organów pracujących pełną parą, aby wymyślić coś nowego dla ludzkości. Inne były dziełami sztuki, które zapierały dech w piersiach mieszkańcom miasta za każdym razem, gdy na nie patrzyli. Jednak osiemdziesiąt procent budowli Nowego Yorku, to były nowoczesne budynki mieszkalne, zbudowane ze szkła, metalu oraz cegieł. Niewiele kamienic przetrwało czas postępu, który zaczął zmieniać lub też niszczyć wszystko, co wiązało się ze starymi dziejami. Dodatkowo, pojawiał się także aspekt różnych miejskich mitów, jednak nie tych o białych aligatorach zamieszkujących kanały. Były one o magii i tajemnicach, mówiących głównie o czarnoksiężniku, który rzekomo zamieszkuje Greenwich Village. Oczywiście była to prawda, którą znali nieliczni, jednak nikt nie wiedział, że magia znajduje się także w innej części miasta, w starym, groteskowym budynku, wyróżniającym się na tle szklanych budynków.
Niczym monument wznosił się budynek przesiąknięty złą magią, która była tkana przez samotną kobietę. Dość ładna i skąpo ubrana, jedynie w coś na kształt kamizelki, bez pleców i boków zakrywającej jedynie drobną część jędrnych piersi oraz postrzępioną mini w cętki ostrymi zębami jakiegoś drapieżnika przyczepionymi do pasa. Bujne czarne włosy opadające na nagie plecy kobiety i liczne błyskotki wykonane z zębów i szponów zwierząt nadawały kobiecie wyglądu wiedźmy. Dodatkowo ten widok potęgował okrągły, metalowy garniec stojący na palenisku, wewnątrz przestronnego i pustego pokoju.
Jasno-czerwony płyn bulgotał pod wpływem ognia, muskającego dno naczynia, wydzielając niezbyt przyjemny zapach, który nie przeszkadzał kobiecie w pracy. Sięgnęła po stojący na małym stoliku słoik i wyjęła z niego pająka, który wyczuwając zagrożenie zaczął wspinać się po sieci, prosto na palce kobiety. Próba i tak była daremna, gdyż pająk i tak wylądował we wrzącym wywarze. Była to receptura mająca kilkaset lat i pomimo upływu lat, skład mikstury pozostawał ten sam. Kolejnym składnikiem były prochy zmarłego, mające wzmocnić działanie wywaru. Kobieta sięgnęła do większego słoika, w którym coś żywo się poruszało, próbując uciec ze szklanego więzienia. Dłoń wiedźmy zacisnęła się na ogonie małej jaszczurki. Kobieta spojrzała w oczy ofiary, będącej ostatnim składnikiem mikstury, którą przygotowywała, a następnie bez skrupułów, wrzuciła żywego gada do kotła.
Nadszedł czas!
Masywna, pokryta zieloną łuską łapa zanurzyła się w płynie…
* * *
Wysoko nad ulicą, na dość wąskim gzymsie siedziała skulona postać. Jeden z tak zwanych superbohaterów, który poświęcał znaczną część prywatnego życia, aby ochraniać miasto przed przestępcami oraz złowrogimi mutantami oraz innymi szaleńcami, którym marzyła się władza absolutna lub też bogactwo. Oczywiście z kogoś ubranego w obcisły, kolorowy strój można było się nabijać i nie brać go poważnie, jednak Spider-Man nie należał do obiektów żartów. Znaczna ilość ludzi widziała go w akcji i nikt nie miał zamiaru powiedzieć o nim złego słowa.
Tej nocy Pająk wyruszył na łowy. Jednak jego celem nie był żaden z łotrów pokroju Doktora Octopusa, Elektro czy też Skorpiona. Jego celem był przyjaciel, który za sprawą nieudanego eksperymentu stał się kimś, kim nie chciał być. Był ofiarą, a jego zło było chorobą. Gdy tylko Peter zobaczył zdjęcie i artykuł o ofiarach natychmiast zareagował, mając przypuszczenia, iż wie, o kogo chodzi. Wymalowane krwią litery CNNR, mogły znaczyć tylko jedno. Doktor Curt Connors znowu stał się Jaszczurem, swoim mrocznym alter ego. Connors stracił ramię podczas wojny, a będąc uzdolnionym naukowcem stworzył serum zawierające DNA gada, dzięki, któremu jego ręka odrosła, ale efektem ubocznym są przemiany w humanoidalnego gada, okrzykniętego przez prasę imieniem Jaszczur. A teraz gadzia natura doktora znów wzięła górę, a Peter chciał pomóc przyjacielowi.
Nagle pajęczy zmysł Parkera zaczął przypominać o sobie, wywołując dziwne, nie do opisania uczucie wewnątrz głowy. Zbliżało się niebezpieczeństwo! Jednak Pająk nie zdążył zbyt szybko zareagować, co go zaskoczyło i silne uderzenie w plecy posłało go w powietrze, kilka metrów nad pustą już ulicą. Uderzył o ścianę budynku i zaczął spadać w dół, jednak wypuścił sieć, która przyległa do znajdującego się niedaleko biurowca, dzięki czemu Peter uniknął rozpłaszczenia na ulicy. Zamiast tego pomknął w stronę okna, które wybił i runął do biura. Kawałki rozbitego szkła pocięły jego kostium. Jednak to było najmniejsze ze zmartwień, gdyż jego pajęczy zmysł wciąż ostrzegał go przed niebezpieczeństwem, nie pozwalając Pająkowi się skoncentrować. Peter wstał i spojrzał w rozbite okno, które nagle eksplodowało, zasypując go gradem odłamków szkła. Przez okno wpadła postać napastnika, który zaatakował z furią, wbijając ostre szpony w tors Pająka i rozcinając go w trzech, równoległych miejscach.
Parker runął w tył. Podniósł oczy i zobaczył stojącego nad sobą Jaszczura, którego żółte ślepia wbite były w jego postać. Humanoidalny gad wydał z siebie głośny ryk, którego zląkłby się zwykły człowiek. Jednak Peter nie był zwykłym człowiekiem, był, Spider-Manem. Nie chciał walczyć ze swoim przyjacielem, ale musiał to zrobić, jeśli chciał ocalić sobie oraz pomóc Connorsowi.
Natychmiast wstał i podniósł stojące tuż obok biurko i cisnął nim w Jaszczura, mając nadzieję, że to ugasi jego zapał do walki. Bezskutecznie, gdyż gad bez problemu rozerwał swoimi szponami mebel. Wydał z siebie kolejny ryk pragnącego krwi drapieżnika i skoczył w stronę swojej ofiary. Na szczęście Pająk okazał się być szybszy i uniknął mknącego w swoją stronę przeciwnika.
Nie mógł walczyć. Musiał mieć trochę czasu na pozbieranie myśli i ułożenie jakiejś taktyki. Spider pobiegł w stronę otwartej windy. Będąc w środku przycisnął guzik, zamykający drzwi. Na chwilę był bezpieczny, jednak…
Silna fala bólu ogarnęła ciało Pająka, który upadł na kolana, ciężko oddychając i z trudem łapiąc hausty cennego, życiodajnego powietrza.
Mary Jane, pomóż mi!, przemknęło przez głowę Petera, zupełnie jakby myśl o żonie miała uleczyć nagły ból.
Dudnienie w metalowe drzwi dało Pająkowi znać, iż Jaszczur go odnalazł. Potężne łapy gada uderzały raz za razem o windę, wgniatając metal do wewnątrz. Po kilku ciosach, metal zaczął ustępować i pojawiły się pierwsze prześwity. Jaszczur natychmiast je wykorzystał, rozrywając drzwi do windy swymi pazurami, zupełnie jakby były one zrobione z papieru. Jego pysk i żółte ślepia były już w środku windy. Parker czuł na sobie wzrok przeciwnika…wzrok spragnionego krwi drapieżnika!
Humanoidalny gad skończył rozdzierać drzwi i cisnął je za siebie, mając tym sposobem czystą drogę do swojej ofiary. Szedł powoli, stawiając nogę za nogą. Delektując się chwilą, aż znajdzie się tuż obok Pająk i zaatakuje go. Czuł jego minimalny strach, czuł ból. Czuł krew płynącą w jego żyłach. Krew! Nagle Jaszczur rzucił się na ofiarę.
Peter mało myśląc wymierzył kopnięcie, prosto w mostek gada. Niespodziewany dla Jaszczura cios okazał się być wyrokiem. Siła uderzenia sprawiła, iż gad poleciał w tył, prosto na leżące drzwi do windy, które przypominały raczej stalowego jeża, gdyż ostre kawałki z poszarpanego metalu wystawały w górę, zupełnie jak kolce owego zwierzęcia. Stworzenie wylądowało na ostrych kolcach, które przebiły jego ciało na wylot. Jaszczur wydał z siebie przerażający zew umierającego drapieżnika.
Peter opadł na kolana.
Co ja zrobiłem?
Doktorze! Nie chciałem… To nie miało być tak! Ochraniałem siebie… Nie!! Przepraszam – przelatywało przez jego umysł, a siła poczucia winy, rzuciła Pająka na kolana.
-Wybacz -Szepnął, podnosząc głowę, aby ostatni raz spojrzeć na przyjaciela- Co się ze mną dzieje?! -Krzyknął Spider, zauważając, że na metalowych kolcach nie znajduje się ciało Jaszczura, a jedynie jego krew.
* * *
Pająk siedział na dachu budynku, bardziej skulony niż zwykle i nie było to sodowane silnym wiatrem. To poczucie winy go dołowało. Czuł się przytłoczony swoją walką z Jaszczurem i jego śmiercią, o ile rzeczywiście to wszystko miało miejsce naprawdę. Początkowo myślał, że to jego umysł zaczyna wariować, jednak trzy, równoległe rany potwierdziły jego domysły, iż walka z Connorsem była prawdziwa. Nie mógł uwierzyć, że to, co się stało było prawdą. Trucizna.
Myśli o przyjacielu były niczym trucizna krążąca po jego ciele. Doktor nigdy nikogo nie zabił, nie odważyłby się. Dlaczego to uczynił? Pająk nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Wiedział, że to gad przejął kontrolę nad umysłem i ciałem Curta, jednak nigdy nie objawiało się to tak brutalnie.
Trucizna…
Jaszczur… Doktor Curt Connors… był dobrym przyjacielem. Walczył za swoją ojczyznę i przypłacił tym kalectwem występującym w postaci utraty ręki. Jednak zdołał znaleźć formułę na bazie DNA gadów, dzięki której regeneracja kończyny była możliwa. Jednak Curt użył siebie jakoś świnki doświadczalnej i rzeczywiście mu się udało! Jednak, z jakim skutkiem? Kosztem własnego życia, które od tamtego czasu podzielone było na ludzkie oraz gadzie. Jednak teraz, zabiłem go! Dlaczego?! – Wypełniało głowę zasmuconego Petera, który nie potrafił o niczym innym myśleć.- Jednak jego ciało… znikło. Ale gdzie? Czy jest martwy? Oszalałem? -Pająk skulił się jeszcze bardziej, kładąc ręce na głowie w geście ułożenia myśli wewnątrz umysłu. Ból trawiący ciało Parkera nie słabł. Wręcz przeciwnie, stawał się silniejszy i palił jego ludzką powłokę niczym ogień. Przyćmiewał jego umysł nie pozwalając się skupić oraz zebrać myśli. Co gorsza, jego pajęczy zmysł wciąż dzwonił cicho wewnątrz głowy.
* * *
Wewnątrz groteskowego budynku, kobieta kończyła swój mroczny rytuał. Zawirowała niczym baletnica, rozwiewając opadające na plecy, bujne, czarne włosy i sięgnęła po niedużą buteleczkę. Odkorkowała ją i wylała jej zawartość do kotła, z którego zaczął unosić się dym. -A teraz mój pupilku, czas, aby nasz bohater upadł -Syknęła z uśmiechem na twarzy, który wyglądał dość nieprzyjemnie, a następnie roześmiała się głośno, a jej głos odbijał się echem od zimnych ścian
* * *
Peter nie wiedział nawet ile czasu spędził na dachu budynku, siedząc w jednej pozycji. Nie czuł zmęczenia lub też odrętwienia, wywołanego tym samym układem ciała. Czuł jedynie wewnętrzny ból oraz wyrzuty sumienie w sprawie Jaszczura. Chciał mu pomóc, ale zawiódł… Poczuł, że coś uderzyło o jego głowę. To były krople chłodnego deszczu, który zaczął obmywać jego ciało oraz miasto z wszelkich brudów, jednak nie był w stanie wyczyścić duszy. Delikatne łaskotanie kropel muskało ciało Pająka przez kostium. Krople przecinały niebo, by uderzać o wszystko dookoła w rytmicznych uderzeniach. Idealna muzyka, dla ukojenia smutków oraz duszy. Życiodajny dar prosto z niebios. Mimo to, deszcz jakby potęgował wewnętrzny ból, Petera, który i tak siedział spokojnie i bez ruchu w skulonej pozycji, uważnie obserwując wszystko w zasięgu wzroku.
Deszcz przybrał na sile.
* * *
-Powstań! – Krzyknęła egzotyczna kobieta wlewając krew do kamiennego naczynia, przypominającego raczej sadzawkę dla ptaków – Nadszedł czas.
Wiedźma była pochłonięta tym, aby jej zaklęcie za wszelką cenę osiągnęło skutek, którego tak bardzo pragnęła. Pragnęła zemsty! Słodkiej zemsty za śmierć! Chciała uratować honor ukochanego i sprawić, aby oprawca zapłacił śmiercią, za śmierć.
* * *
Krople deszczu uderzały o postać skulonego Pająka, a ich odgłos przypominał raczej uderzenia młota kowalskiego, dzwoniąc złowrogo w głowie Petera. Siedział z opuszczoną głową, starając się zignorować wszystko dookoła i znaleźć jakieś sensowne rozwiązanie z zaistniałej tej nocy sytuacji. Jednak był tak bardzo pochłonięty rozmyślaniami o Jaszczurze, że nie zwrócił uwagi na fakt, że z nieba zamiast wody zaczęła spływać krew. Krwawy deszcz obmywał bohatera, który nie zdawał sobie nawet sprawy, że to może być wkrótce jego krew…
Krew… Krew! KREW!!
-O, co chodzi do cholery?! -Warknął Pająk, odruchowo odwracając się w tył, tak jak nakazywało mu przeczucie. Nie pajęczy zmysł, ale przeczucie, nie odczuwał zagrożenia, płynącego zza pleców.
To, co ujrzał, wydawało się być wytworem jego umysłu, zmęczonego i pogrążonego w smutku. Chciał, żeby to nie była prawda. Jednak czuł, że coś jest nie tak. Zupełnie jakby ktoś grał z jego umysłem, robiąc z niego marionetkę i pociągając za sznurki w rytm ułożonej przez siebie muzyki. To nie był sen, ale koszmar. Koszmar, który był rzeczywistością.
-Nie… -Szepnął do siebie Pająk, widząc za sobą znajomą postać.
Postać człekokształtnego, o zielonych łuskach Jaszczura , w podartych ubraniach Connorsa. Był cały i zdrów, a jego ciało pokryte było krwią, zapewne pochodzącej nie tylko ze złowrogich chmur. Gad stanął wyprostowany i wbił swe żółte ślepia w niebo i wydał z siebie głośny, mrożący krew w żyłach ryk. Ryk gotowości do polowania, a następnie rzucił się wściekle na Pająka…
Autor: Dengar