Torment, część 1
Ciemny płaszcz nocy otulił Nowy York. Jedynymi źródłami światła były liczne neony, latarnie, światła z domów oraz samochodów pojawiające się co krok, w każdym zakątku miasta. Właśnie nocą życie tętniło najbardziej. Ludzie wracający z pracy kierowali się do domów, aby później spędzić wolny czas z bliskimi i przyjaciółmi. Kina oraz teatry były niemal pełne od gości. Również nocą inni musieli pracować, a przeważnie byli to złodzieje oraz członkowie większych organizacji przestępczych. Jednak byli także dobrzy ludzie pracujący także nocą. Na cokole jednego z wysokich budynków znajdowała się ludzka postać. Lekko skulona wpatrywała się w ludzi chodzących po chodniku. Z tej wysokości zdawało jej się, że patrzy na kolorowe mrówki, spieszące się do ulu. Tajemniczy obserwator uniósł prawą rękę, a z wewnętrznej części jego nadgarstka wystrzeliła szara, lepka substancja. Gdy tylko przykleiła się do muru pobliskiego budynku, postać zerwała się i skoczyła w dół. Nić bez problemu utrzymała jego ciężar i postać huśtając się na niej przeskoczyła na dach kolejnej kamienicy. Tej nocy, niemal jak zawsze Spider-Man wyruszył na patrol, aby chronić mieszkańców miasta przez pospolitymi szumowinami oraz tak zwanymi super-złoczyńcami.
Idący po chodniku ludzie podnosili głowy spoglądając na huśtającą się na pajęczynie postać w niebiesko-czerwonym kostiumie. Spider-Man wykonał w powietrzu salto, jednocześnie wystrzeliwując z sieciosplotów kolejną nić, która przykleiła się do budynku. Pająk rozbujał się, zawirował w powietrzu i z gracją wylądował na dość sporym gzymsie kamienicy, tuż obok rzeźbionego gargulca. Przykucnął, przez co z oddali wyglądał jak kamienne stworzenie. Zmrużył oczy i rozejrzał się po ulicy, spoglądając na przechodniów. Kiedyś był tak samo szarym człowiekiem jak większość z nich, jednak wypadek w laboratorium całkowicie zmienił jego życie. Początkowo uważał to za swoje przekleństwo, jednak z czasem zrozumiał, że jest to dar. Dar, dzięki któremu mógł nieść pomoc innym. Nagle poczuł znajome mrowienie w głowie – pajęczy zmysł dawał o sobie znać.
Spider-Man natychmiast wstał i zanurkował w dół, spadając na ulicę. Będąc kilka metrów nad ziemią, przekręcił ciało w prawo i z lewej ręki wystrzelił lepką nić, która przykleiła się do kamiennego gargulca. Kierując się swoim szóstym zmysłem, Pająk dotarł do ciemnej uliczki na końcu, której zauważył młodą kobietę i mężczyznę trzymającego w dłoni pistolet. Wszystko było oczywiste, że musi obronić młodą damę przez szumowiną szukającą łatwych pieniędzy. Cicho niczym cień, Spider-Man, przylegając do ściany podszedł bliżej.
-Oddawaj torebkę, a będzie dobrze – Warknął zbir, wyciągając rękę w stronę dziewczyny – W innym wypadku…
-W innym wypadku ty będziesz musiał odwiedzić dentystę -Rozległ się głos, dobiegający zza pleców bandyty.
Ten zaklął obrzydliwie i odwrócił się jednocześnie podnosząc trzymany w ręce pistolet. Nie był zbytnio zaskoczony widząc przylegającą do ściany postać w niebiesko-czerwonym kostiumie. Mężczyzna wycelował, uśmiechnął się krzywo i wystrzelił kilka razy w stronę bohatera. Pajęczy zmysł pozwolił mu jednak przewidzieć każdy krok łotrzyka. Niemal czuł skurcz jego mięśni. Niemal słyszał zgrzyt naciskanego spustu. Początkowo zdawało się, że po kilku sekundach Pająk padnie martwy z kilkoma kulami w ciele. Znajdował się zbyt blisko i nie miał praktycznie żadnych szans na ucieczkę. A jednak, gdy pociski wbiły się w ścianę… Spider-Mana już tam nie było. Z niezwykłą szybkością odbił się od muru, by wylądować tuż naprzeciwko zbira. Dość lekkim uderzeniem w szczękę posłał go na ziemię, jednak bandyta natychmiast zerwał się na równe nogi i zaczął uciekać. Nie miał większej szansy. Spider-Man wystrzelił z obu sieciosplotów lepką nić, która owinęła się wokół mężczyzny niczym kokon. Następnie Pająk utkał niezbyt dużą pajęczynę, przyklejoną do budynków znajdujących się po obu stronach wąskiej uliczki i tam pozostawił zbira. Odwrócił się, pomachał przestraszonej kobiecie, a następnie szybko wspiął się po murze aż na sam dach. Wystrzelił kolejną nić i ruszył na podniebny spacer nad miastem.
* * *
O Nowym Yorku powstało dość wiele przeróżnych legend i mitów. Najbardziej absurdalnym, a za razem znanym jest ten o białych aligatorach żyjących w ściekach. Jednak logicznie myśląc mogło być w tym trochę racji. Nie raz słyszano o wielkim gadzie kręcącym się po kanałach. Tylko jedyną różnicą było to, że owy gad był nie biały, lecz zielony. W powietrzu unosił się niewyobrażalny fetor, jednak idącej w płytkiej wodzie postaci to nie przeszkadzało. W ciemności dało się dostrzec jej biały, lekko postrzępiony fartuch oraz fioletowe spodnie. Postać szła powoli, od czasu do czasu podpierając się o ścianę. Od ziemnych murów odbijał się jej cichy jęk. Po chwili przerodził się on w głośny ryk, będący ostatnim dźwiękiem wydanym przez tego człowieka. Teraz w mroku dało się zauważyć żółte ślepia…
* * *
Inna część miasta.
Soho. Mieszkanie młodego małżeństwa Parkerów.
Zmęczony nocnym spacerem ponad miastem Peter wygodnie rozsiadł się w fotelu. Zdjął maskę, górę kostiumu oraz sieciosploty i położył je na stoliku nocnym. W pokoju panował półmrok, jedynie światło dobiegające z łazienki oświetlało w minimalnym stopniu małą część pomieszczenia. Spider-Man, a raczej Peter słyszał szum wody dobiegający spod prysznica, pod którym znajdowała się jego piękna żona. Po chwili drzwi odtworzyły się i z łazienki wyszła ubrana w biały szlafrok Mary Jane. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, gdy zobaczyła swojego męża.
-Witaj mój bohaterze -Mruknęła wchodząc do pokoju i zapalając światło
Peter uśmiechnął się widząc swoją, piękną, rudowłosą żonę. Ta zbliżyła się do niego i ofiarowała mu namiętny pocałunek, po czym usiadła tuż obok. Wyglądała niesamowicie – zresztą, jak co dzień i pachniała delikatnymi perfumami.
-Uratowałeś dziś świat przed jakimś łotrem? – Zapytała uśmiechając się do niego.
Peter podrapał się w głowę udając, że nad czymś myśli.
-Pomyślmy -mruknął- Ostatnio walczyłem z Nosorożcem, Zielonym Goblinem, Czerwoną Czaszką…..nie, dziś nie było nikogo szczególnego.
Mary uśmiechnęła się i pocałowała swojego męża. Uwielbiała, gdy był wesoły i żartował niemal z wszystkiego. Przynajmniej dzięki temu potrafiła, choć na krótką chwilę zapomnieć, że jest on kostiumowym bohaterem, który niemal dzień w dzień walczy z różnymi szaleńcami. Niepokoiło ją, gdy wiedziała, że jej mąż naraża życie dla bezpieczeństwa ludzi takich jak ona. Wiedziała, że Peter zyskał wielką moc i używa jej do dobrych celów. Zdążyła się do tego w części przyzwyczaić będąc jego żoną, jednak pewna obawa raczej nigdy nie zniknie. Na jej twarzy po raz kolejny pojawił się uśmiech i kobieta namiętnie pocałowała swojego ukochanego.
-Od kilku lat jestem Spider-Manem i narobiłem sobie tylu wrogów ilu ty masz fanów -zażartował, choć niewiele odbiegało to od prawdy-Dr Doom, Gobliny, Czerwona Czaszka…-na chwilę zawiesił głos-…Venom. Heh, już nawet raz walczyłem z Thanosem.
Już nawet wymieniając imię jednego ze swych największych i najbardziej groźnych wrogów czuł się trochę niepewnie. Eddie Brock, znany innym jako Venom przyprawiał go o dreszcze. Wszystko było związane z czarnym kostiumem, który Peter zyskał w Świecie Wojny. Gdy Pająk odkrył, że jest to żerujący na nosicielu organizm natychmiast się go pozbył, jednak obcy znalazł sobie innego żywiciela…sfrustrowanego Brocka, który całym sercem nienawidził Spider-Mana. Łącząc się z kostiumem pozyskał niezwykłą siłę oraz moce Petera, oraz potrafił blokować jego pajęczy zmysł. Dzięki temu był on niezwykle groźnym przeciwnikiem. Osobiście Parker pragnął nigdy więcej nie spotkać Venoma, jednak wiedział, że jest to nierealne marzenie. Mary Jane skierowała na niego swoje zielone oczy.
-Ale ty jesteś z nich wszystkich najlepszy, kochanie -mruknęła
Peter uśmiechnął się. Nagle kobieta rzuciła się, pocałowała go i zaczęła go łaskotać. Chwila przyjemności i kontaktu z kochaną osobą. Czego może więcej chcieć super-bohater? Po pokoju roznosił się śmiech szczęśliwej pary.
* * *
Księżyc znajdował się wysoko na niebie, a jego jasne promienie oświetlały otulone nocą wysypisko oraz skład wszelkiego rodzaju żelastwa. Ciemne niebo rozsiane gwiazdami od czasu do czasu przysłaniały szare chmury, sunące powoli pod wpływem delikatnego wiatru. Noc była spokojna, stanowiła ukojenie i czas odpoczynku niemal dla wszystkich ludzi. Wśród drobnych śmieci przebiegł szczur. Zatrzymał się, podniósł się na tylnie łapki i skierował swoje czarne oczka, przypominające paciorki na stojącą tuż obok istotę. Nagle zielona, gadzia łapa przygniotła stworzonko, które pisnęło przeciągle by po chwili wyzionąć ducha. Olbrzymy gad syknął głośno uderzając potężnym ogonem o ziemię. Następnie, wolnym krokiem ruszył w stronę ogrodzenia, w którym ział dość duży otwór. Żółte oczy gada spoczęły na grupce zbirów, wynoszących ze sklepu telewizory oraz radia. Jaszczur warknął i niemal bezszelestnie ruszył w ich stronę.
-Ruszcie się! -Warknął jeden ze złodziei, ponaglając swoich towarzyszy- W każdej chwili mogą się tu zjawić gliny!
-Już kończymy -Bąknął drugi stawiając wideo na telewizorze.
W pewnej chwili pierwszy ze zbirów, trzymający w ustach papierosa poczuł na sobie czyjś wzrok. Podrapał się w brodę i odwrócił, aby upewnić się, czy nikt na nich nie patrzy. To co zauważył, całkowicie go przeraziło.
Kilka kroków przed nim stał wielki, humanoidalny gad o zielonych łuskach. Jaszczur miał na sobie biały fartuch i podarte, fioletowe spodnie. Cały czas, jakby nerwowo uderzał ogonem o chodnik. Patrzył się na nich swymi żółtymi ślepiami. Po chwili otworzył pysk, ukazując rząd białych, ostrych kłów. Warknął cicho i rzucił się na zbira.
-O boże! -Jęknął przerażony mężczyzna, starając się uciec.
Niestety nie zdążył. Ostre szpony Jaszczura rozorały jego gardło. Złodziej upadł na chodnik charcząc i plując własną krwią. W jego oczach dawało się zauważyć niewyobrażalny strach, powoli gasnący jak jego życie. Ogromny gad zbliżył się do pozostałych złodziei, który naszykowali się w odpowiedni dla siebie sposób. Jeden trzymał w ręce nóż, inny duży pręt, a trzeci pistolet. Zdawało się, że mogą zabić lub ciężko ranić potwora. Jednak pod każdym z nich uginały się nogi ze strachu. Nidy z nich nie stanęli oko w oko z taką bestią. Każdy z nich czuł, że ten napad był ich ostatnim. Jaszczur warknął głośno i skoczył w stronę mężczyzn. Silnym uderzeniem potężnego ogona złamał zbirowi z nożem kilka żeber, jednocześnie posyłając go na ścianę sklepu. Stojący obok mężczyzna zamachnął się i wymierzył uderzenie metalowym prętem. Cios jednak nie był na tyle silny, aby zranić gada. Ten wydał z siebie coś, co miało brzmieć jak prychnięcie. Po kilku sekundach Jaszczur znajdował się tuż obok przerażonego mężczyzny, opierającego się plecami o mur. Stwór przechylił głowę i ostrymi pazurami rozorał tors złodzieja. Ten wrzasnął głośno, by po chwil umrzeć. Ciepła krew ochlapała Jaszczura, pozostawiając ślad na jego fartuchu.
-Odejdź…odejdź…bo będę strzelał…-Wyjąkał przerażony mężczyzna celując do Jaszczura.
Jego ręka chwiała się jak kłosy zboża na wietrze. Mało prawdopodobne było, że złodziej będzie zdolny dokładnie wycelować i zranić gada. Jednak zdecydował się zaryzykować i nacisnął spust broni. Ta wystrzeliła kilka razy, a zimne pociski wbiły się w ciało Jaszczura, który upadł na ulicę. Z ran wypłynęła czerwona posoka. Przerażony mężczyzna rzucił się do ucieczki. Biegł cały czas przed siebie. Jego serce waliło niczym młot. Oddychał szybko i niezbyt równo. Biegł ile tylko miał sił. Chciał znaleźć się jak najdalej od miejsca, w którym zaatakował ich Jaszczur. Głośno sapiąc wbiegł w ciemną uliczkę. Oparł się o ścianę i zaczął głęboko oddychać. Otarł pot z czoła wierzchem dłoni i splunął na ziemię. Z jego ust wypłynęło kilka obrzydliwych przekleństw.
-Już…jestem…daleko -Wysapał do siebie
Nagle do jego uszy dobiegł cichy pomruk. Zimne dreszcze przebiegły wzdłuż kręgosłupa zbira. Momentalnie pobladł i niemal całkowicie osłabł. Z trudem stał na nogach, podpierając się ręką o ścianę. Powoli odwrócił głowę w prawo, chcąc się upewnić, że w mroku nie czai się łaknąca krwi bestia, którą pozostawił kilka ulic dalej z kulami w ciele.
-Nie…nie…to nie możliwe…- Wybełkotał ze strachu
Kilka kroków przed nim stał on! Potężny, zielony Jaszczur. Jego fartuch pokrywała krew złodziei oraz jego własna, wypływająca z trzech ran postrzałowych. Gad skierował na mężczyznę swoje żółte ślepie i kilka razu uderzył ogonem o ziemię. Warknął głośno i rzucił się na złodzieja. Ten stał spokojnie wiedząc, że nie zdoła uciec. Po kilku sekundach jego ciało rozpłatały ostre szpony Jaszczura. Ciepła krew trysnęła na jego gadzi pysk.
* * *
Peter pociągnął łyk ciepłej kawy. Następnie podrapał się w głowę rozglądając się po pokoju, zupełnie jakby czegoś szukał. Po chwili pojawiła się Mary Jane w różowym szlafroku, trzymając w ręce nowe wydanie gazety. Kobieta uśmiechnął się, podeszła do męża i pocałowała go namiętnie. Następnie położyła gazetę na stole i ruszyła w stronę łazienki.
-Na pewno nie chcesz śniadania kochanie? -Zapytała
-Wybacz, ale nie -Powiedział Parker- Muszę dokończyć pracę w laboratorium, zanim rozpoczną się zajęcia…Nie wiesz, gdzie jest dół od mojego kostiumu? -Pokazał na swoje niebieskie bokserki, które miał na sobie-Nie mogę chodzić w bieliźnie
Mary Jane zaśmiała się wesoło, patrząc na swojego ukochanego.
-Poszukaj w szafie.
Peter zrobił jak tak mówiła jego żona. Wśród ubrań znalazł brakującą część swojego niebiesko-czarnego kostiumu. Zaczął powoli się ubierać. Gdy już miał na sobie cały strój Spider-Mana, odwrócił się do Mary.
-Jak będzie dobrze, to wrócę na obiad -powiedział- Zatrzymaj dla mnie gazetę.
Nagłówek porannego wydania Daily Bugle’a aż wrzeszczał: „Zabito trzy osoby” a pod spodem: „Trójka mężczyzn niemal rozszarpana na strzępy”. Tuż obok niedużej notatki znajdowało się zdjęcie z miejsca zbrodni. Na pierwszym planie widać było zwłoki w czarnym worze i dwóch policjantów badających teren. Jednak najdziwniejszy był napis na ścianie. Wyglądał tak, jakby ktoś napisał go krwią. Napis miał czerwoną barwę i przedstawiał tylko cztery litery: „CNNR”. Peter otworzył okno i wyskoczył przez nie. Następnie wystrzelił pajęczynę, która przykleiła się do muru sąsiedniego budynku. Spider wspiął się po ścianie i stanął na dachu. Rozejrzał się dookoła i ruszył w dalsza drogę, huśtając się na pajęczynie.
Autor: Dengar